Kasię poznałam na warsztatach NLP. Natychmiast przypadłyśmy sobie do gustu. Wykiełkowało między nami wrażenie bliskości - jakbyśmy były bliźniaczkami rozłączonymi na dziesięciolecia burzą historii. Możliwe, że przyczyniła się do tego opowieść o destrukcyjnej babce, która zazdroszcząc młodości i radości życia, swymi ciągłymi krytykami wszczepiła Kaśce poczucie braku urody, wywołujące kompleks niższości.

Sprawę babki załatwiłyśmy niezwykle szybko przy użyciu NLP. Natychmiast poczucie szczęścia i czarodziejska radość życia pojawiła się na twarzy Katarzyny. Wzbudziło to mój niepokój, bo odniosłam wrażenie, że sukces przyszedł nam zbyt łatwo. Doświadczenie podpowiadało mi, że wpływ monotematycznych sesji na dobre samopoczucie zazwyczaj bywa krótkotrwały - jak wypicie zimnej oranżady w upalny dzień - niby pragnienie zostaje ugaszone, a jednocześnie podsycone.

Wymieniłyśmy się numerami telefonów, nie ustalając jednocześnie daty spotkania, jednak obydwie przeczuwałyśmy, że wkrótce ono nastąpi.

Minęły 3 tygodnie, nim usłyszałam w słuchawce głos Kasi - brzmiał, jakby prosiła o pomoc, a ponieważ miałam wolny wieczór, który planowałam przeznaczyć na odwalenie zalegającego od tygodni prasowania, więc z ulgą i bez poczucia winy mogłam się wymigać od niechcianej roboty. Kolanem domknęłam bieliźniarkę, jednocześnie proponując Kaśce, aby zaraz wpadła 'na ploteczki'.

Otwierając drzwi, zorientowałam się, że przewidywania okazały się słuszne. Kaśka była w dołku.

Na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądała na załamaną. Nieco przyciasna bluzka podkreślała jej jędrne piersi, a granatowa, lekko przykusa spódnica powodowała, że zapewne nie jeden faceta na ulicy zatrzymywał się, by rozebrać wzrokiem tę dojrzałą kobietę.

Zrobiłam kawę, aby aromat unoszący się w powietrzu skierował rozmowę na facetów. Nigdy nie udało mi się dociec, co mała czarna ma z nimi wspólnego, a jednak i tym razem zadziałała.


- Co u ciebie? - Zaczęłam nic nie znaczącym pytaniem, jakbym nie dostrzegła balastu przygarbiającego jej plecy.

- Nic nowego. Od jakiegoś czasu nie widzę sensu życia. - Powiedziała słodząc kawę.

- Czy wydarzyło się coś, co mogłoby spowodować twoje przygnębienie? - Próbowałam doszukać się zewnętrznych przyczyn, z którymi łatwiej jest się uporać, ponieważ podlegają prostym przeramowaniom.

- Nie. Nic się nie stało. Codziennie chodzę do pracy, wyprowadzam psa, robię zakupy, szykuję kolację, oglądam telewizję albo słucham muzyki i idę spać. I tak w kółko. Nawet czytać mi się nie chce.

- Jak odbierasz ten stan, w którym jesteś? - Nie chciałam użyć słowa 'depresja'.

- To jest bez sensu...

- Co jest bez sensu? - Udałam, że nie chwytam.

- Wszystko. Całe życie jest bez sensu. - Bezmyślnie zamieszała kawę, nawet jej nie próbując.

- Czy uważasz, że również nasza rozmowa nie ma sensu?

- Chyba masz rację. Czuję, że tym razem jednak nie będziesz w stanie mi pomóc.

- W takim razie po co przyszłaś?

- Bo muszę z kimś porozmawiać. Boję się, że zwariuję. - Powiedziała po raz drugi słodząc kawę.

- Czy myślałaś o samobójstwie? - Zapytałam rzeczowo, aby poznać poziom zagrożenia.

- Myślałam. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Po prostu przestać istnieć - zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić! Ale nie mogę tego zrobić, dopóki Maciek nie założy rodziny.

- Czemu to jest dla ciebie ważne?

- Bo... - Nie mogła znaleźć odpowiedzi. - Bo on mnie jeszcze potrzebuje.

- A ty go potrzebujesz? - Skojarzenie potrzeby, o której mówi z czynnością słodzenia kawy, przyszło mi do głowy w momencie, gdy spostrzegłam, że znów wsypuje cukier do filiżanki. Uchwyciłam się tego słowa.

- Nie wiem. On już ma własne życie, dziewczynę. Na co mu ja?

- A czego potrzebowałabyś, aby twoje życie znów miało sens?

- Musiałabym czuć się potrzebna.

- Twoi uczniowie nie potrzebują cię?

- Im jest wszystko jedno, kto im będzie stawiał stopnie. - Zdeprecjonowała swoją rolę.

- Zupełnie 'wszystko jedno'? - Spróbowałam zdewaluować użyte określenie.

- Nie zupełnie.

- Lubią cię?

- Nawet bardzo, ale to i tak jest bez znaczenia. Nauczycieli jest pod dostatkiem, każdy może uczyć polskiego. - Po tej odpowiedzi zrozumiałam, że brniemy w ślepy zaułek.

- A gdy ktoś cię potrzebuje, to jak to odczuwasz?

- Jakbym była kochana...

- A teraz?

- Teraz nikt mnie już nie kocha...

- Skąd to wiesz?

- Bo tak czuję. - Znów posłodziła kawę, jakby ta czynność pomagała jej zapanować nad nagromadzonymi uczuciami lub dodać ukrytą wartości, jak kalorie zawarte w cukrze.

- A czy ty sama się kochasz?

- A niby za co?

- Nieważne za co. Czy czujesz, że się kochasz?

- Nie... - Dwie ogromne łzy spłynęły po policzkach. Nie pocieszałam, tylko dałam czas na cichutkie pochlipanie zaakcentowane głośnym wytarciem nosa.

- Czy twój problem polega na tym, że nie czujesz się kochana? - Spytałam rzeczowo, aby uściślić kwestię.

- ... - Otrzymałam w odpowiedzi potwierdzające szlochanie. Poczułam się nieco winna, nie przewidziawszy tak silnej reakcji, jednak powstrzymałam swoją utulającą empatię. Nie będę jej pocieszać, bo do niczego nie dojdziemy.

- Czy jako dziecko czułaś się kochana? - Zaryzykowałam, nie znając jeszcze dostatecznie historii jej dzieciństwa. Do tej pory we wspomnieniach występowała tylko babka egoistka.

- Tak. - Wyjąkała pochlipując.

- Kto cię kochał?

- Rodzice.

- Obydwoje?

- Tak. A ojciec.... - Szloch przeszedł w zawodzenie zawodowej płaczki sowicie opłaconej na pogrzeb rabina. Czy ja jej już nie wyciągnę z tego stanu? Zwątpiłam nieco w swoje pocieszycielskie umiejętności?

- Stop! Przestań się na chwilę mazać! Wypij kawę i wróć do rzeczywistości! - Powiedziałam głośno, jakbym rozkazywała.

Posłusznie wytarła nos papierową chustką, dając mi tym samym czas na myślenie.

- Przypomnij sobie taki dzień, kiedy najsilniej odczuwałaś, że jakiś facet cię kocha. - Każda kobieta przeżyła choć jeden taki moment. Może to miłe wspomnienie pomoże nam powrócić do nieco normalniejszej rozmowy?

- To było... - Intensywnie próbowała odszukać w pamięci, aż wreszcie znalazła. - To było na wakacjach. Byłam wtedy u ciotki na Mazurach. Niedaleko sportowcy rozbili obóz.

- Ile miałaś lat? - Spytałam, aby we wspomnieniach wyraźniej zarysowała też swoją postać.

- 18... nie, 17. Wtedy byłam jeszcze dziewicą. - Uściśliła czas zdarzeń i łzy zastąpił nagle nieśmiały uśmiech wspomnienia tamtych chwil.

- A ci chłopcy, w jakim byli wieku?

- Niewiele ode mnie starsi, może o 2 lata.

- Co to byli za sportowcy? Szachiści czy ciężarowcy? - Niech wejdzie w szczegóły.

- To byli koszykarze. Oni byli głuchoniemi. Co rano pomagałam swojej ciotce w cukierni sprzedawać bułki. Wszyscy mnie znali, również ja znałam prawie wszystkich miejscowych i turystów. W wakacje dwukrotnie wzrastała sprzedaż pieczywa i ciotka przyjmowała pracowników sezonowych. Ludzie z całej okolicy przychodzili po pieczywo. Z najładniejszymi chłopcami flirtowałam przy ladzie im z uśmiechem wciskałam im czerstwe bułki. Nie było ani jednej reklamacji. Tego lata ciotka zauważyła, że obroty wzrosły trzykrotnie, była zachwycona, że niezależnie ile upiecze, to i tak wszystko zejdzie z półek. Dała mi wyraźnie do zrozumienia, że to dzięki mnie i wynagradzała uczciwie.

- Cały dzień stałaś za ladą?

- Tylko rano. Popołudnia spędzałam na plaży, a noce na dyskotece. Choć spałam najwyżej cztery godziny na dobę, to jednak nigdy nie czułam się zmęczona.

- Co z tymi sportowcami? - Wróciłam do tematu.

- Zaprzyjaźniłam się z dwoma koszykarzami. Byli niezwykle przystojni, wysocy i zawsze uśmiechnięci. Potrafili z ruchu warg odczytać, co do nich mówię. Choć nauczyli mnie kilku słów języka migowego, to te nasze rozmowy i tak były jednostronne. Właściwie, to odpowiadali tylko ruchem głowy 'tak' lub 'nie'.

- Co robiliście?

- Gdy kończyłam pracę, zawsze tych dwóch już czekało pod piekarnią. Chodziłam z nimi na spacery po lesie, kąpaliśmy się, pływaliśmy kajakiem i graliśmy w piłkę. Nic między nami nie było. Zupełnie nic. Żaden z nich nawet nie próbował mnie pocałować. Oczywiście trzymaliśmy się za ręce, ale to nie miało zabarwienia erotycznego. To była czysta przyjaźń. Zapewne dlatego czułam się przy nich zupełnie bezpiecznie. Nigdy później, nie zaznałam takiego wrażenia bezgranicznego bezpieczeństwa.

- Jak się ta znajomość zakończyła? Wyjechali nagle?

- Pewnego dnia, gdy spacerowałam z nimi po mieście, przyjechał mój chłopak. Dostrzegłam go po drugiej stronie ulicy. Odwróciłam się do nich tak, aby mogli zrozumieć z ruchu warg co mówię i pokazując palcem Jarka powiedziałam: "To mój chłopak. Cześć." i przeszłam przez jezdnię. Nigdy więcej ich nie spotkałam. - Powiedziała ze smutkiem i dodała. - Resztę wakacji spędziłam z Jarkiem.

- Wtedy miałaś 17 lat, a kiedy wcześniej poczułaś, że jesteś kochana?

- Wiele razy. Gdy chodziłam do podstawówki, czułam się kochana przez moją nauczycielkę nauczania początkowego. Nazywała się Krystyna Szostak. Uwielbiałam ją. Kochała mnie jak córkę. Dla niej pisałam swoje wypracowania, przypominające nowelki i rozprawki literackie. Wymyślałam różne historie o przyjaźni, o poszukiwaczach skarbów, o faraonach. Każda z nich kończyła się jakimś morałem w rodzaju 'prawdę widzi się sercem'. Ona po lekcji odczytywała je na głos w pokoju nauczycielskim. Zbierała je. Gdy miałam 12 lat, dzięki staraniom mojej wychowawczyni, zostały wydane w małym nakładzie, przez szkolną powielarnię i oprawione przez uczniów na zajęciach technicznych. To była moja pierwsza książka.

- Mogłabyś mi ją dać do przeczytania?

- Niestety nie mam ani jednego egzemplarza. Może to i dobrze, bo teraz zapewne wydałyby mi się głupie... W trzeciej klasie postanowiłam sprawić jej przyjemność i wraz z kolegami stworzyłam teatr. To był prezent imieninowy, przygotowywany przez naszą klasę w ogromnej tajemnicy. Co prawda rodzice pomagali nam, ale tylko szyjąc kostiumy i drukując zaproszenia.

- Skończyło się na jednym przedstawieniu?

- To był początek. Dom kultury nie pomieścił wszystkich rodziców. Przez dwa tygodnie w miasteczku mówiło się tylko o naszej sztuce i musieliśmy bisować. A potem już poszło. Cztery razy w roku organizowałam, reżyserowałam, pisałam scenariusze w kilku egzemplarzach i zawsze grałam główną rolę. Nie! Nie zawsze. Jeden raz, w "Świniareczce", nie przydzieliłam sobie głównej roli. W wieku 11-tu lat stałam się najpopularniejszą osobą w miasteczku. Wszyscy mnie znali i podziwiali. Co roku dostawałam wyróżnienie 'Dla najlepszej uczennicy szkoły'.

- A inni nauczyciele też cię lubili?

- Naszą szkołą, twardą ręką, rządził dyrektor. Był ogromnym mężczyzną, przed którym ze strachu robili w gacie nie tylko uczniowie, ale także niektórzy nauczyciele. Również jego syn, z którym chodziłam do jednej klasy, panicznie bał się swojego ojca. Ta 'szkoła z tradycjami' bardziej przypominała średniowieczny klasztor niż placówkę oświatową. Nic w niej nie uległo zmianie od czasu, gdy dyrektor, będąc jeszcze dzieckiem, polerował majtkami ławki szkolne. Wyglądaliśmy jak pingwiny królewskie, wszyscy w jednakowych mundurkach z białymi kołnierzykami i obowiązkowymi tarczami na rękawach. W czasie dużej przerwy musieliśmy w gęsim szyku, parami, spacerować dookoła boiska. - Nagle przypomniała sobie drugą stronę medalu.

- W szóstej klasie wybrali mnie przewodniczącą samorządu szkolnego. Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do niego z prośbą, aby skończył z tradycją obowiązkowych spacerów, a poustawiał ławki, na których można usiąść i porozmawiać w czasie przerwy. Nic nie odpowiedział tylko patrzył, zagryzając wąsa, na bezczelną smarkulę, której łydki drżały ze strachu. Następnego dnia ogłosił przez radiowęzeł: " spacery od dziś nie są obligatoryjne".

- Ławki pojawiły się po tygodniu, a zaraz po nich rakietki do badmintona, skakanki i piłki do siatkówki. - Nie ukrywała dumy z osiągnięć małej dziewczynki. - Jako pierwsza rozbiłam piłką pierwszą szybę w szkole. Potem, gdy stałam w gabinecie na dywaniku, oczekując, że zaraz, jak to miał w zwyczaju, rozedrze mordę, tak że słychać go będzie na posterunku policji po drugiej stronie ulicy ... usłyszałam tylko spokojne: 'Na przyszłość proszę grać nieco ostrożniej'.

- Czyli twoje kontakty z dyrektorem miały same przyjemne strony? - Zwątpiłam w czyste intencje tego tresera złośliwych trolli w mundurkach szkolnych.

- O tak. Jego sekretarka wiedziała, że on zawsze mnie przyjmie, choć wielu nauczycieli nie mogło się doprosić o rozmowę. On był gotów poświęcić mi każdą chwilę, jakbym była jego córką. Miałam piękny głos. Często, szczególnie wiosną, zostawał ze mną po lekcjach i akompaniował mi na pianinie, gdy przygotowywałam się do występu na akademii pierwszomajowej, a przecież mógł to zlecić nauczycielce od muzyki. - Nadstawiłam ucho. O, zaraz poznam obślinionego satyra!

- W zimie, za moją namową, urządził lodowisko, na które przychodzili nie tylko uczniowie naszej szkoły. Wieczorami, przy świetle kolorowych żarówek, odbywały się dla rodziców potańcówki na łyżwach. - Erotoman na lodowisku? Coś mi nie pasowało!

- A jaki był prywatnie? - Może pogromca dzikich bestii przebranych za pingwiny, sam był przez kogoś tresowany, pomyślałam?

- Miał żonę potwora. Nikt nie bywał u nich w domu. Gdy czasami odprowadzaliśmy się z jego synem, raz on mnie, raz ja jego, to nigdy nie zaprosił mnie do siebie. Zawsze rozstawaliśmy się przy furtce. Nie wchodziłam nawet do ogrodu. - Aha, to tego smoka bał się nieustraszony dyrektor!

- I co roku, wybierali cię na przewodniczącą?

- Tak od 6-tej klasy, aż do zakończenia podstawówki. Nawet, gdy nie chciałam. W 8-ej postanowiłam zostać co najwyżej gospodarzem klasy, aby więcej czasu poświęcić na przygotowanie się do egzaminów do wstępnych. Nauczyciele byli rozczarowani, że nie zgłosiłam swojej kandydatury. I wtedy polonistka, której bardzo nie lubiłam, zorganizowała wybory na swojej lekcji. Na jednej tablicy wypisała wszystkie nazwiska kandydatów. Następnie zapytała uczniów jakie cechy powinien posiadać przewodniczący samorządu. Po kolei wypisywała je na drugiej tablicy. Siedziałam w ostatniej ławce i przyglądałem się, jak rośnie lista oczekiwanych przymiotów: dobry organizator, lubiany, miły, dobry uczeń, wysportowany, mający poprawny kontakt z nauczycielami i dyrekcją, doświadczony i tak dalej. Gdy padło 'bogaty', które nie pasowało do mnie polonistka zaprotestowała, że to nie jest cecha potrzebna przewodniczącemu, natomiast bez zająknienia wpisała 'ładny' oraz 'piękny głos', które również nie są koniecznymi cechami, jednak należały do moich przymiotów. Poczułam ucisk w dołku, bo zrozumiałam cel tej manipulacji. Szkoła przygotowywała się do przyjęcia sztandaru XXX-lecia Polski Ludowej i należało zorganizować akademię, jakiej jeszcze nie widziało nasze miasteczko, na którą przybędą nie tylko rodzice, ale również notable z województwa, a może nawet z Warszawy. Gdy lista pożądanych cech zapełniła tablicę, zapytała uczniów czy przypadkiem nie pominęła czyjejś kandydatury pasującej do listy pozytywnych określeń. Oczywiście padło moje nazwisko i zostało natychmiast dopisane na pierwszej tablicy ubiegających się o stanowisko. Wtedy nauczycielka wzięła gąbkę i po kolei omawiała postacie. Gdy doszła do jakiejś cechy, której kandydat nie posiadał, ścierała jego imię z listy. I tak ostało się tylko jedno - moje. Zapytała uczniów czy ja mam te cechy i po potwierdzeniu przez klasę, ogłosiła mnie przewodniczącą wybraną jednogłośnie. Nikt nie zaprotestował!

- Ty też nie?

- Byłam potwornie zaskoczona tym, co się dzieje.

- Jak się wtedy poczułaś?

- Wmanewrowana w sytuację, której nie akceptowałam.

- I co zrobiłaś? - Gdyby ktoś mi narobił w gacie, to na pewno już nie włożyłabym ich, pomyślałam.

- Przygotowałam akademię, jakiej nie było w miasteczku od czasu powrotu tych ziem do macierzy. W pierwszej części byłam konferansjerem, w drugiej narratorem, a w trzeciej solistką chóru. Po uroczystości wszyscy obecni, także ci notable z Warszawy, podchodzili wpierw do mnie z gratulacjami, zachwytami i uściskiem dłoni, a dopiero potem winszowali dyrektorowi posiadania takiej uczennicy: zdolnej, wspaniałej, cudownej, niezwykłej i tak dalej w tym stylu.

- A co z egzaminem do liceum, do którego nie miałaś czasu solennie się przygotować?

- Nie musiałam zdawać. Od kuratora wojewódzkiego, który był na akademii, dostałam list uprawniający do wstępu bez egzaminu do dowolnie wybranego liceum na Pomorzu.

- Czy wtedy czułaś się kochana?

- Nie! Nie mogłam czuć się kochana, bo zostałam w to wmanewrowana... Jednak czułam się ceniona i podziwiana.

- Czy to było równie ważne?

- To było ważne, jednak wolałabym być kochaną... - Zakończyła ze smutkiem.

- A, po przedstawieniach teatralnych, które urządzałaś dla swojej wychowawczyni czułaś się kochana? - Próbowałam dociec jak rodziło się to poczucie 'bycia kochaną'.

- Tak.

- Jakimi słowami dziękowała ci ona, jak gratulowała, jak to robiła, że odczuwałaś miłość?

- Nic nie mówiła, tylko przytulała mnie i głaskała po głowie.

- Kiedy po raz ostatni poczułaś wyraźnie, że jesteś kochana?

- W te wakacje na obozie. Prowadziłam grupę dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Wybrałam sobie najtrudniejsze przypadki, co oczywiście ucieszyło wychowawczynie innych grup. Bardzo szybko nawiązała się między nami nić porozumienia. To były piękne wakacje! Oczywiście przeżywaliśmy różne, również bardzo trudne chwile.

- Jak dzieci reagowały na przykre momenty?

- Wymyśliły powiedzonko "Jak ci nie pasi to idź do Kasi." I przychodziły.

- Co robiłaś w takiej sytuacji?

- Albo przytulałam, albo dawałam psa do przytulenia.

- Jakiego psa? Pluszową zabawkę?

- Nie, żywego jamnika. Na obóz pojechałam ze swoją suką. Ona okazała się wyśmienitym terapeutą, kochała wszystkie dzieci i one ją też.

- Gdyby miłością można było nasycić się, jak jedzeniem, gdyby miłość miała smak, to jakbyś go określiła?

- Miłość jest słodyczą, ale nie mdłą. Ma słodko-kwaśny smak. Przypomina jagodzianki, które sprzedawałam u w piekarni ciotki na Mazurach.

- Czy można poczuć smak cukierka bez wkładania go do ust?

- Nie można.

- Czy trzymając go w dłoni doświadczamy jego smak?

- Nie. Trzeba go jeszcze rozpakować i włożyć do ust.

- A, gdy mam chęć na cukierka, to co zrobić jeśli w pobliżu nie ma nikogo?

- Można samemu kupić!

- Czy tym radosnym akcentem możemy na dziś zakończyć?

- Tak. Dziękuję. Bardzo mi pomógł ten powrót do tamtych szczęśliwych lat, a jednak teraz czuję się zmęczona.

- Do zobaczenia jutro o tej samej porze. Masz czas?

- Oczywiście! Jeszcze tylko dopiję kawę. O Boże czemu ona taka słodka? Ja nigdy tyle nie słodzę...


Wstawiłam filiżanki do zlewu. Czułam się rozbita - jakbyśmy nic nie osiągnęły, prócz niewielkiej poprawy humoru. 'Choćby samo nawiązanie kontaktu z rzeczywistością, to też jest osiągnięcie'. - Pocieszyłam się przed snem


---


Zanim weszła, zdążyłam przygotować kawę. Wiedziałam, że przyjdzie dokładnie co do sekundy i nie myliłam się. Możliwe, że stała na korytarzu i czekała kilka minut, aby wejść równo z sygnałem czasu, jakby to był dzwonek na lekcję. Robiła wrażenie zupełnie spokojnej i zrównoważonej. Miała na sobie ten sam strój co wczoraj, jakby noc była tylko antraktem przedstawienia.

'Konkretna' - tak to jest najcelniejsza etykietka, jaką można było określić Kaśkę.


- Wczoraj wspominałaś te chwile, gdy czułaś się podziwiana i kochana. Dziś chcę, abyśmy zaczęły od trudnych momentów 'z życia kobiety'. - Powiedziałam stawiając filiżanki, co skojarzyło mi się z wyłożeniem 'kawy na ławę'.

- Kiedy po raz pierwszy poczułaś się brzydka i niezgrabna? - Zawsze staram się nie zostawiać na koniec spotkania poważnych problemów. Jeśli koniecznie Kaśka musi beczeć - to na początku, aby wychodząc nie przypominała szeregowca, który w kuchni polowej obrał cetnar cebuli na obiad dla pułku wojska.

- Nie wiem, czy to był ten pierwszy raz, ale jest to moment, który utkwił mi w pamięci. To było na zawodach sportowych, pod koniec pierwszej klasy liceum. Pobiłam rekord szkoły na 100 m. i musiałam wziąć udział w zawodach międzyszkolnych, aby ratować honor mojej nowej budy. Wszyscy wiedzieli, że zwyciężę. Ja też byłam tego pewna. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego, coś czego sama nie jestem w stanie wytłumaczyć. Odczułam paniczny lęk i udałam, że jestem chora. Nie wystartowałam i szkoła nie zajęła 1-go miejsca w województwie.

- Czego się bałaś? Że możesz zawieść oczekiwania i nie zdobyć pucharu?

- Nie! Ja panicznie bałam się ośmieszenia. Wiedziałam, że jeśli wystartuję tu wygram i stanę na podium dla medalistów, a wtedy wszyscy będą patrzyli na mój ogromny tyłek. Nie na puchar i nie na medal na szyi, a na moją ogromną dupę! - Zbladła. - Teraz mi się przypomina, wszyscy żałowali, że nie mogłam pobiec, ja wtedy rzeczywiście dostałam wysokiej gorączki i lekarz zabronił mi startu.

- Co to wydarzenie zmieniło w twoim życiu?

- Od tego czasu pokochałam obszerne stroje. Chodziłam już tylko w sukienkach ciążowych. Nie nosiłam żadnych spódnic i obcisłych sweterków, które mogłyby uwidocznić moją ogromną dupę.

- Długo to trwało? Bo przecież się skończyło, skoro dziś jesteś w spódnicy i swetrze podkreślającym figurę. - Zapytałam nieświadoma odpowiedzi, którą otrzymam.

- Do lipca. To ubranie noszę od miesiąca, kupiłam sobie po naszej wspólnej sesji na warsztatach NLP.

- Jak to? - Zupełnie zbaraniałam. Nie skojarzyłam zmiany jej stroju z naszą poprzednią pracą!!! Czy skupiając się na psychice i problemach, nie potrafię dostrzec zmian zewnętrznych człowieka? Czemu nie zauważyłam jej nowej skóry? Zaraz trafi mnie szlak! Aby nie stało się to w obecności świadka, 'najnormalniejszym', na jaki było mnie w tym momencie stać, tonem powiedziałam:

- Przepraszam cię, ale muszę pójść do toalety. - Oczywiście nie chodziło o potrzeby fizjologiczne! Stanęłam przed lustrem i przypomniałam sobie, jak wczoraj 'swoim fachowym okiem' oceniłam jej stan. - 'Och ty durna'. - wyszeptałam do siebie. I nagle dotarło do mnie, że skoro się wczoraj tak łatwo pomyliłam, to może Kaśka.... Trzeba sprawdzić! Umyłam, aby zyskać kolejne sekundy, by pomyśleć!

- Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie wesela w kostiumie. Nie miałaś sukni ślubnej! - Zaczęłam rzeczowo po wyjściu z łazienki, aby ukryć resztki zmieszania.

- Ślub był dla mnie niezwykle przykrym przeżyciem. Znów byłam na świeczniku i wszyscy na mnie patrzyli. Nie chciałam tego całego cyrku. Zgodziłam się na cywilny tylko ze względu na prośby matki i teściowej. Kochałam Jarka i wierzyłam, że nasza miłość będzie trwała wiecznie. Ta durna ceremonia, nie miała dla mnie żadnej wartości.

- Czy to był jedyny moment od zawodów sportowych kiedy założyłaś sukienkę?

- Nie. Jarek zaprosił mnie na swój bal maturalny. Oczywiście nie miałam w czym pójść. Wtedy mama zabrała mnie do miasta wojewódzkiego, niby to na wycieczkę i kupiła mi przepiękną ciemnobłękitną jedwabną suknię.

- I jak udała się impreza?

- Wybrali mnie królową balu. Było cudownie. Każdy chciał ze mną choć raz zatańczyć. To był ten dzień w moim życiu, w którym czułam się piękna. Ja w tej sukni byłam naprawdę piękna!

- Nigdy więcej jej nie włożyłaś?

- Po balu schowałam suknię do szafy i nikt jej nie widział przez rok, abym znów mogła czuć się piękna na swoim balu maturalnym.

- Jak wypadł twój bal?

- Tak samo, a może nawet lepiej, bo wiedziałam, że zostanę królową balu już w momencie, gdy wkładałam suknię. Jarek nie przyjechał, choć bardzo na niego liczyłam. Wtedy już byliśmy parą i planowaliśmy na zawsze zostać razem. Poszłam z Wojtkiem, wszystkie koleżanki mi zazdrościły, najprzystojniejszym chłopakiem w całej szkole. O Boże! Coś mi się przypomniało, o czym nie pamiętałam przez 20 lat.- Twarz Kasi zmieniła się nie do poznania.

- Co się stało? - Zapytałam w nadziei, że to nie jest krupnik pozostawiony na gazie.

- Ja TO wyparłam jakby TO nie istniało.

- Co sobie przypomniałaś?

- Po balu, nie wróciliśmy od razu do domu! Była piękna noc, szczęśliwi wracaliśmy całą grupą. Poszliśmy jeszcze potańczyć na łące przy księżycu. Było nas może 5 par, może 6. Nagle zaczęło padać. Schowaliśmy się w stodole należącej do jednego z kolegów. Gdy rozpadało się na dobre, ktoś zaproponował zdjęcie ubrań. W bieliźnie leżeliśmy parami na sianie, którego tam była cała góra. W wyśmienitych humorach trzymając się za ręce i wspominaliśmy bal. Wojtek zaczął mnie dotykać... - Zamilkła bojąc się mojej reakcji.

- Zapragnęłaś go? - Spytałam takim tonem, jakbym to ja leżała na pachnącym sianie.

- Nie potrafiłam opanować pragnienia. Gdy rozebrał mnie do naga, poczułam ogromne podniecenie. Poddawałam się jego pieszczotom. Jednak w chwili, gdy spróbował wejść we mnie powiedziałam stanowcze NIE. Wtedy zaczął mnie 'tam' całować. Doprowadził mnie do... Teraz, gdy sobie to przypomniałam, też jestem podniecona. Było mi wszystko jedno, czy moi koledzy wiedzę co się dzieje. Przeżyłam szczytowanie, jakiego istnienia sobie nie wyobrażałam. Potem było jeszcze sześć, albo siedem orgazmów, jeden po drugim i każdy silniejszy. Tego nie da się opowiedzieć... - Zamilkła.

- A co z Wojtkiem? - Nie dałam za wygraną, bo Ernesta widziałam na video.

- Leżał przytulony do mnie, ze sterczącym członkiem i gładził mnie po czole.

- Miałaś do niego żal? Wstydziłaś się?

- Wprost przeciwnie. Byłam mu wdzięczna. Rozumiałam, że przeżyłam 'TO COŚ', czego rzadko jest w stanie doświadczyć kobieta w swoim życiu i mnie również, nigdy więcej, nie będzie dane przeżyć takiej chwili namiętności. Zapragnęłam mu ofiarować szczęście. Zaczęłam gładzić jego nagie ciało. Leżał spokojnie, oddając się zupełnie w moje władanie. Było mi wszystko jedno, czy ktoś to zauważy. Nawet, gdyby zapalili światło, nie przestałabym go pieścić ustami. Dobrze wyczułam moment wytrysku, a jednak nie przerwałam. Chciałam tego. Również ja szczytowałam, ale to było zupełnie inne przeżycie. To było... - Nie potrafiła znaleźć określenia.

- Jedyne słowo, którym potrafię to nazwać, to szczęście. Jego nasienie miało cudowny smak. Tego smaku nie da się porównać... Jak jagodzianki cioci... O Boże! To stąd to wczorajsze skojarzenie. TAK! Właśnie tak smakuje miłość... Pachnie świeżym sianem zmieszanym ze spermą. - Zakończyła.

- Jak się zachował Wojtek, gdy znów się spotkaliście? - Nie chciałam, dalszych opowiadań o zdarzeniach tej nocy, bo zaczęłam tęsknić od smaku bułeczek z jagódkami!

- Następnego dnia przyszedł z bukietem 13-tu pąsowych róż. Nie wiem, gdzie je zdobył, ale na pewno nie w miasteczku, tam nikt nie hodował tak dorodnych kwiatów. Oświadczył mi się. Ukląkł przede mną na jednym kolanie i drżącym głosem wyrecytował banalne: 'ja już nie potrafię żyć bez ciebie, musisz zostać moją żoną'.

- Jak zareagowałaś? - Zapytałam z babskiej ciekawości

- Nie cofnę tego wydarzenia, nie jestem w stanie nic zmienić. To jest jedyny moment w moim życiu, którego żałuję. Nie wpuściłam go nawet do pokoju. Widziałam, jak strasznie jest we mnie zakochany, a powiedziałam coś w rodzaju: 'Tobie chyba pomylił się seks z miłością. Żegnaj Wojtuniu'. Pobladł jak dziewczyna i poprosił, abym przyjęła choć róże w zamian za najpiękniejszą chwilę szczęścia. Położył je u moich stóp na chodniku w przedpokoju i wyszedł. Nigdy więcej go nie spotkałam.

- Co zrobiłaś z kwiatami?

- Wstawiłam do wazonu. - Po twarzy Kaśki przebiegł skurcz. Czekałam spokojnie na dalszy ciąg. - Gdy wstawiałam do wazonu, jeden z kolców skaleczył mnie boleśnie - jak ukąszenie jadowitej żmii. Krzyknęłam raczej ze zdziwienia niż bólu. Upuściłam bukiet na podłogę. Usiadłam na łóżku i rozryczałam się, jednocześnie przyglądając się czerwonej stróżce płynącej między palcami. Wyłam z żalu chyba przez 10 minut. Nagle, jak nożem uciął, przestałam płakać. Zebrałam kwiaty, wstawiłam do wazonu i poszłam z koleżankami do kina. Po kilku dniach wyrzuciłam zwiędłe róże na śmietnik.

- Uważasz, że on cię kochał?

- Jestem tego pewna

- Czy czułaś się kochana?

- Nie.

- Jak to przeżycie wpłynęło na twój związek z Jarkiem?

- Zupełnie nic. Nigdy przez 20 lat nie wróciłam do tych wspomnień, jakby to się nie zdarzyło. Może wyparłam je, aby nie cierpieć.

- Czy później, z Jarkiem, miałaś problemy z osiągnięciem orgazmu.

- Nie. Właściwie nie.

- Jakim on był kochankiem?

- Gdy mnie zależało na seksie, to potrafił być długodystansowcem. Mogliśmy się kochać godzinami. Zawsze patrzył na zegarek, a potem dumnym głosem oznajmiał: "To trwało 4 godziny".

- Miał wybujałą fantazję erotyczną?

- Nigdy nie zaproponował czegoś nowego, gdyby nie moja inicjatywa zawsze współżylibyśmy tylko w jednej pozycji.

- Rozmawialiście o seksie?

- Tak, wiele razy...

- Jak zachowywał się po współżyciu?

- Natychmiast zasypiał.

- Czy czasami on inicjował współżycie?

- Tak. Choć rzadko.

- Czy wtedy było tak samo?

- Starałam się, aby mi też było dobrze. - Broniła się, aby nie powiedzieć prawdy, nawet po dwóch latach od rozwodu!

- A jeśli się nie starałaś, to...

- To czułam się, jakbym była gumową lalką. Jakby onanizował się moim ciałem. On tylko brał.

- Czy pytał 'jak ci było'?

- Nigdy nie zapytał, to było dla niego bez znaczenia. On był zwykłym jebaką! - Wykrzyczała w końcu i trzęsącymi się palcami przypaliła papierosa. Nie zabroniłam jej, bo i tak już ta prawda, której tak trudno było dociec - została wypowiedziana. Nie chciałam znów zobaczyć wodospadu Niagary, dlatego zmieniłam wątek.

- Co spajało wasze małżeństwo?

- Syn.

- A co oprócz dziecka?

- Wspólne posiłki.

- Co masz na myśli?

- Przez 18 lat codziennie jedliśmy wspólnie obiad z trzech dań. Nawet jeszcze po rozwodzie, zanim się wyprowadziłam, dokładnie o 16.12 nakładałam na talerze. Tego nauczyła mnie moja mama. Ona też codziennie przygotowywała obiad z deserem i kompotem, a w każdą niedzielę było obowiązkowo ciasto drożdżowe. JA też tak robiłam.

- Co było po obiedzie?

- Zawsze po obiedzie całował mnie w rękę i mówił "Dziękuję, to był wyśmienity posiłek". To mi dawało tyle radości.

- Pomagał ci zmywać?

- Jarek kład się spać, a ja zmywałam naczynia. U mnie w domu zawsze musiało być posprzątane, poprasowane, naczynia nigdy nie leżały w zlewie!

- A gdy byłaś chora?

- Też gotowałam, nawet kiedy miałam zapalenie płuc, tylko tego dnia nie zrobiłam kompotu, już nie miałam sił obrać jabłek... - Wyznała to z tak ogromnym wyrzutem, jakby nie przygotowanie deseru było najgorszą ze zbrodni na liście 'siedmiu grzechów głównych kobiety'.

- Po co to robiłaś?

- Bo to zespalało nasz związek!

- A w jaki inny sposób, Jarek dbał o ciebie?

- Nie rozumiem...

- Przynosił codziennie kwiaty? Kupował biżuterię?

- Nie, nigdy poza imieninami, nie dostałam od niego kwiatów. Pierścionek z perłą otrzymałam za urodzenie syna.

- Okazywał ci zainteresowanie? Mówił, że jesteś piękna i mądra? Dyskutował z tobą?

- Twierdził, że jestem głupia i lepiej, abym nie się nie odzywała. Wiele nie rozmawialiśmy ze sobą, bo on miał inne zainteresowania, ale wiem, że chwalił się przed kolegami, jaką ma ładną i seksowną żonę.

- Zabierał cię za granicę? Gdzie spędzaliście urlopy?

- Na wakacje przez 14 lat jeździliśmy do ośrodka zakładowego w Wildze, gdzie całymi dniami łowił ryby, a ja gotowałam obiady i plotkowałam z koleżankami, które też tam odpoczywały z dziećmi.

- A co z planami? Zakupem mebli? Malowaniem mieszkania?

- Mimo, że był z wykształcenia inżynierem, to twierdził, że nie potrafi wbić gwoździa. Żyliśmy skromnie i nie mogliśmy sobie na wiele pozwolić. Dopiero, kiedy ja zaczęłam pracować, po roku uskładałam na wymarzony fotel na biegunach.

- Pił?

- Nie! On był dobrym mężem! - Zaprzeczyła zupełnie bez sensu.

- Co najcenniejszego dawał ci związek z Jarkiem?

- Poczucie, że jestem kochana.

- To czemu zażądałaś rozwodu, skoro czułaś się kochana?

- Bo mnie zdradzał.

- Kiedy się o tym dowiedziałaś?

- Przed 8-u laty.

- Jak wtedy zareagowałaś?

- Przestałam z nim współżyć.

- Wyprowadził się?

- Nie miał dokąd.

- A gdzie sypiał?

- Mieliśmy tylko dwa pokoje. W drugim mieszkał syn.

- To znaczy, że nadal sypialiście w tym samym pokoju? - Chyba rozdziawiłam gębę.

- I na tej samej wersalce... Ale już nic między nami nie było!

- Wtedy też gotowałaś mu obiady?

- Oczywiście, to nie ma nic do rzeczy. Czekałam, aż Maciek dorośnie. On był za mały. Marzyłam, aby dotrwać dnia, gdy zda maturę.

- I co wtedy?

- Rozwieść się! - Pierwszy raz w życiu, czyjeś opowiadanie przerosło moją wytrzymałość i nie chciałam poznać dalszych szczegółów.

- Wróćmy na chwilę do 'dobrego' okresu waszego małżeństwa. - Dla mnie nic w tym związku nie było 'dobre', jednak to był jej świat i musiałam mówić jej językiem. - Kiedy po raz pierwszy zbuntowałaś się i postąpiłaś inaczej niż chciał twój mąż ?

- Maciek miał wtedy 6 lat. Chciałam pojechać na nieobowiązkowy kurs dokształcający dla nauczycieli. Jarek 'dostał piany', wykrzykiwał, że 'babie niepotrzebne są kursy, tylko gary', że 'miejsce kobiety jest w domu', że 'zmarnuję dzieciaka' i tym podobne. Potem zadzwonił po teściową i ona też próbowała mi szkolenia wybić z głowy. Uparłam się. Zawiozłam Maćka do swojej mamy i pojechałam na 2-tygodnie.

- Czy wcześniej, przez 6 lat, nie sprzeciwiałaś się poglądom męża i teściowej?

- Nie.

- Niczego? Nie zabraniał?

- Możliwe, że zabraniał, ale widocznie miał rację, skoro zgadzałam się z jego zdaniem.

- A czego najważniejszego, o czym nadal pamiętasz, ci nie pozwolił?

- Po skończeniu studiów, dostałam propozycję wzięcia udziału w 6-cio miesięcznej wyprawie archeologicznej. Od dziecka archeologia była moją pasją. Już mając 8 lat znałam nazwy wszystkich dynastii faraonów. Bardzo pragnęłam pojechać. To byłoby spełnienie moich marzeń, ale Jarek postawił ultimatum: "Albo wyjazd, albo ja! Wybieraj!".

- I co?

- Wybrałam Jarka.

- Czy jeszcze kiedyś udało ci się wziąć udział w jakimś szkoleniu.

- Tak. Po pierwszym kursie zrozumieli, że nie popuszczę i nadal będę się uczyć.

- Nie robili żadnych trudności?

- Właściwie to nie. Tylko przy każdej nadarzającej się okazji słyszałam kpiny z ich strony. 'Pokaż ten papierek, za który tak drogo zapłaciłaś. Co z tego, że po szkoleniu - skoro sos jest wodnisty.' i tym podobne złośliwości. Czepiali się, czego tylko mogli, ale mnie to już nie ruszało.

- Nadal jeździsz na kursy?

- Oczywiście!

- Co ci one dają oprócz wiedzy? - Może jakieś dobrze skrojone spodnie też tam przyjeżdżają, pomyślałam z nadzieją?

- Poznaję ciekawych ludzi, zawieram znajomości, dyskutuję...

- Zawarłaś jakąś interesującą znajomość na ostatnim?

- Tak! W Zakopanym spotkałam Alexa. - W oczach błysnęła iskierka.

- Opowiedz jak się poznaliście?

- Już pierwszego dnia skumałam się z dziewczynami, aby trochę pospacerować po górach, bo zajęcia zaczynały się dopiero o 10-tej. Jako pierwszą trasę wybrałyśmy łatwy spacerek na Gubałówkę. Naszym planom przysłuchiwał się jakiś kursant, więc z grzeczności zapytałam się czy nie ma chęci pójść z nami. On mi wtedy odpowiedział: 'Jeśli jakaś baba planuje wstać o 5-tej rano tylko po to, aby wejść na górkę i popatrzeć na Tatry, a potem zbiec, aby zdążyć na zajęcia - to wybacz, ale na mój chłopski rozum, to ona musi być strasznie niedorżnięta'. Miałam chęć go zabić!

- I zabiłaś? - Spytałam z zainteresowaniem.

- Nie. Poszłam z nim do łóżka.

- A kim on był z zawodu? Chyba nie psychologiem? - Zakpiłam.

- On jest mechanikiem precyzyjnym.

- Nadal 'jest'?

- Tak, jest moim kochankiem.

- Mieszkacie razem?

- Nie, dzieli nas 130 km. Spotykamy się w weekendy.

- Nadal codziennie przygotowujesz obiad?

- Nie.

- A gdy przyjeżdża twój przyjaciel?

- Czasami robię, jeśli czuję taką chęć. Zdarza się, że Alex coś pichci. Czasami idziemy do restauracji lub do baru mlecznego.

- A teraz, gdy zjesz obiad ze swoim przyjacielem, to też od razu zmywasz?

- Zmywamy razem albo się kochamy, albo idziemy do kina.

- Czy zdarza ci się zostawić brudne naczynia w zlewie.

- Tak, ale to mi już nie przeszkadza.

- Czy jeszcze coś przestało odgrywać, w nowym związku, tak ważną rolę jak w małżeństwie?

- Masz rację... - Odparła zdziwiona. - Wszystko ma inną wartość. Alex też podchodzi inaczej nie tylko do sensu życia, ale również do tak prozaicznych czynności jak: prasowanie koszul, mycie okien lub zmywanie naczyń. Robimy to tylko wtedy, gdy nam sprawia przyjemność, a jednak nie zarastamy brudem. Również w seksie jest inny.

- Wiem. - Przerwałam, abyśmy nie weszły w temat 'ja się boję sama spać'.

- Skąd wiesz? Znasz Alexa? - Spytała zaskoczona.

- Nie znam, ale on przecież nie jest bratem Jarka! - Uśmiechnęłam się jakbym opowiedziała najnowszy dowcip. - Mam nadzieję, że jutro więcej mi o nim opowiesz.

- Tak. Najświeższe wiadomości. Dziś przyjeżdża.

- Wystarczy. Spotkajmy się jutro o tej samej porze o ile Alex ci pozwoli?

- Oczywiście! - Odpowiedziała nie dostrzegłszy ironii - najwyraźniej już żyła spotkaniem ze spodniami.

Och baby, baby, jakie my jednak jesteśmy do siebie podobne, westchnęłam.

Zmywając filiżanki, marzyłam o wycieczce na Gubałówkę...


---


Kupiłam kawałek drożdżowca. Niech wreszcie na stole stoi coś, co można podać do kawy - oprócz cukierniczki.


- Witaj! - Powiedziałam radośnie. Czyżby zdarzyło się coś niezwykłego, poza tym, co miało się wydarzyć? Luźna bluzka na wierzch spodni i kolorowa spinka we włosach wiele mówiły o innym, swobodnym, a jeszcze mi nieznanym nastroju. - Jak minęła noc?

- Cuuudownie. - Oceniła jednym słowem te kilkanaście godzin od ostatniej rozmowy.

- Co kryje się pod słowem 'cuuudownie'? Kochaliście się?

- Tak.

- Czy tym razem coś było inaczej?

- Zawsze jest inaczej, a jednak podobnie. - Dodała po chwili zastanowienia. - Za każdym razem Alex daje mi ciepło i wewnętrzny spokój. Nawet przed tygodniem, gdy zgięta w pół myłam zęby, a on wszedł we mnie od tyłu, niby bez mojej zgody, a jednocześnie z całkowitą zgodą na wszystko. Trzymałam się zlewu, aby nie upaść, tak zmiękły mi nogi i kręciło mi się w głowie, jakby to była szaleńcza jazda na karuzeli. Wtedy odczułam takie niewytłumaczalne poczucie bezpieczeństwa

- A tym razem?

- Siedziałam na nim i w chwili, gdy dostrzegłam, jak matowieją mu oczy, chwyciłam jego jądra, żeby intensywniej odczuwać skurcze. Wtedy ja też doszłam... - Przerwałam, bo nie chciałam usłyszeć dalszych szczegółów...

- Skoro zaczęłyśmy od tego tematu, to mów, co było potem? - Pociągnęłam przeczuwając, że jeśli tak zrozumiała pytanie, to ma do opowiedzenia coś niezwykle znaczącego.

- Potem miałam orgazm.

- JA się pytam 'co było potem?' - Przycisnęłam powtarzając pytanie. Czyżby chciała ukryć coś ważniejszego od seksu, aby nie zburzyć mgiełki szczęścia?

- Usnęliśmy.

- Jak zasnęliście? - Może jednak szczegóły były ważne?

- Przytuliliśmy się do siebie i on zasnął.

- A ty?

- Odwróciłam się plecami i rozpłakałam się.

- Co spowodowało ten stan?

- Przypomniałam sobie to wszystko, o czym wczoraj rozmawiałam z tobą i zrobiło mi się tak strasznie smutno.

- Ty sobie płakałaś, a on spał? Czyżby był tak gruboskórny? Jak ci faceci mogą zasnąć w łóżkach mokrych od łez?

- Nie. Obudził się i położył dłoń na moim pośladku.

- Nie zainteresował się dlaczego płaczesz?

- Nie. W każdym razie nie zapytał. Alex jest jakby moim drugim ja. Nie potrzebuję mu nic wyjaśniać. Domyślił się, że nie chcę rozmawiać, a tylko popłakać.

- Długo to trwało? - Zazwyczaj zainteresowanie faceta kobiecymi łzami wpływa na czas babskiego pochlipywania, ale nie zawsze go skraca - pomyślałam.

- Krótko. Jakby przez tę dłoń odpłynął ode mnie cały smutek. Zasnęłam.

- To wszystko? - Niby dotarłam do tajemnicy, ale byłam nią rozczarowana. Może to jeszcze nie jest koniec? - Czy coś jeszcze wydarzyło się tej nocy?

- Tak.

- Opowiedz proszę. - Łagodne 'proszę' zazwyczaj ułatwia wyznania.

- Obudziłam się w nocy. Nie wiem, która to była godzina. Było ciemno. Alex leżał nagi. Delikatnie pachniał spermą. W ciemnościach słyszałam nasze oddechy i turkot pociągu gdzieś w oddali. Zza okna dolatywała woń skoszonego trawnika. Poczułam ogromne napięcie, jakiego dawno nie zaznałam, a przecież kochaliśmy się przed chwilą. To była raczej potrzeba rozładowania, niż pragnienie zespolenia z mężczyzną. Rozłożyłam szeroko nogi i sama się zaspokoiłam.

- Jak zareagował?

- Chyba się nie obudził.

- Nie zainteresowało cię czy śpi?

- Było mi to zupełnie obojętne.

- A jeśli by się wtedy obudził?

- Albo nic by nie zrobił, albo jak ostatnim razem, położyłby tylko rękę na moim brzuchu, aby zaznaczyć swoje istnienie.

- Nie czułaś skrępowania, zaspakajając się przy nim?

- Żadnego! On akceptuje każde moje zachowanie. Tak samo, jak wcześniej zaakceptował mój płacz, tak samo nie poczułby się urażony widząc jak się onanizuję . Alex nawet nie zadaje pytań, gdy wyczuwa, że ja nie chcę mówić. Dlatego mówię mu o wszystkim. Rano opowiedziałam ze szczegółami, jak zaspokajałam się w nocy.

- O nic nie zapytał?

- Zapytał co przeżywałam i jak się teraz czuję.

- Bez reakcji?

- Przytulił mnie i pocałował w policzek.

- Wariat czy anioł? - Co nieco zafascynowała mnie ta postać.

- Anioł, ale jajami. To Alex spowodował, że przestałam nienawidzić facetów, że napisałam książkę, że nie boję się jazdy samochodem, że wyprowadziłam się...

- Poczekaj, bo nie nadążam, opowiedz jak to zrobił. - Jest mądry i pisze wiersze?

- Na początku, po tym, co powiedział w Zakopanym, no wiesz, że jestem 'niedorżnięta' znienawidziłam go. Alex jednak nie zwracał uwagi na moje dąsy. Zapewne robił jakieś podchody w moim kierunku, ale ich nie dostrzegałam. Przedostatniego dnia kursu ofiarował mi na pamiątkę góralski dzwoneczek, a potem kupił mi na targu zielone jabłko. To był pierwszy prezent, jaki dostałam od wielu lat. Potem wyciągnął mnie na spacer i powiedział, że chce abym wiedziała, że chętnie przeleciałby mnie, ale mnie bardzo szanuje i nie będzie i niszczyć czyjegoś małżeństwa, przyprawiając rogi jakiemuś facetowi. Nawet gdybym miała chęć na przygodę - to on w to nie wchodzi. Na koniec wywody przeprosił za niefortunną pierwszą wypowiedź i złośliwie dodał, że wygłodniała baba nie nadaje się na kochankę. Wtedy pomyślałam, że 'nauczę sukinsyna rozumu' i prześpię się z nim, choćby nie wiem, jak się bronił. I postawiłam na swoim.

- Skurwysyn manipulant! Przepraszam, wyrwało mi się. - Byłam pełna podziwu dla tego psychologa Nikofora.

- Nie szkodzi. Dla Alexa to byłby komplement. On wcale nie pragnie być uważany za indywidualność, choć zapewne jest na swój sposób niezwykły. Bardzo się zmieniłam przy nim przez te dwa lata, chyba nawet bardziej niż przez 18 lat małżeństwa. Dzięki niemu wyzbyłam się większości kompleksów. Nawet na punkcie swojego wyglądu. W pierwszą wspólną noc nie pozwoliłam mu nawet zapalić światła, a teraz mogłabym kochać się w pełnym słońcu na łące. Jemu zawdzięczam spełnienie kilku dziecięcych marzeń. On zabrał mnie do Wiednia i pokazał skarby faraonów, i Schoenbrunn, w którym żyłą Sisi. Wreszcie dotknęłam prawdziwego sarkofagu i zobaczyłam oryginalne popiersie Nefretiti.

- Nigdy się nie pokłóciliście?

- Jeden raz, w muzeum Schliemanna w Berlinie, gdy zażartował sobie ze mnie mówiąc: "naszyjnik, przed którym zipiesz z zachwytu, to tylko kopia, oryginał leży schowany w sejfie w Petersburgu". Na szczęście, widząc moje rozczarowanie, zaraz się przyznał, że chciał mi zrobić sardoniczny kawał. Jednak rozzłościł mnie potwornie tym swoim kretyńskim poczuciem humoru, przez kilka godzin nie mogłam dojść do siebie i połapać się z rozumem.

- Co to za różnica oryginał czy kopia?

- Nie po to przecież jechaliśmy do Berlina, aby oglądać bezwartościowy falsyfikat wystawiony na widok publiczny w szklanej witrynie, lecz prawdziwy skarb Priama!

- Był piękny?

- Cudowny! Przecież przeleżał w ziemi 3800 lat. Mam nawet zdjęcie przy tej pancernej gablocie.

- O poważniejsze rzeczy nie sprzeczaliście się nigdy?

- Nie.

- Ile jesteście razem?

- Dwa lata z przerwą.

- Jaką przerwą?

- Półroczną.

- Nie rozumiem???

- Zerwałam, gdy mi powiedział, że nie pokocha w swoim życiu żadnej kobiety, nawet mnie...

- I co? - Zapewne facet boi się małżeństwa jak diabeł święconej wody!

- Po pół roku zadzwoniłam do niego...

- Po co?

- Jeśli nie umie kochać, to niech choć będzie przyjacielem. Ja nie potrafię być sama. - Przypomniało mi się przysłowie "lepszy wróbel w garści od osy".

- Jak zareagował na twój telefon?

- Powiedział, że potrzebuje jeszcze czasu. Po dwóch tygodniach spotkaliśmy się i znów jest jak dawniej, albo nawet lepiej, bo teraz nie jestem o niego zazdrosna.

- Muszą przyznać, że jeszcze nie spotkałam tak niezwykłego faceta! Chyba pasujecie do siebie. Ty też jesteś niezwykła.

- Teraz już nie. Kiedyś byłam niezwykła.

- Kiedyś? Co masz na myśli?

- 16-cie lat uczę w szkole i przez te wszystkie lata nie spotkałam dziecka, które choć w połowie miałoby taki zapał, pęd, upór, chęć, entuzjazm... Nie wiem jak to nazwać... Które żyłoby pełnią życia mając 11 lat. Ja kiedyś taka byłam!

- A kiedy zgubiłaś tę pasję?

- O, właśnie tego słowa szukałam. Nie wiem kiedy.

- To przypomnij sobie chwilę, w której już taką nie byłaś?

- W szkole średniej. Już w pierwszej klasie liceum odmówiłam przyjęcia dodatkowych obowiązków i nie zgodziłam się nawet zostać gospodarzem klasy. Nauczyciele byli rozczarowani, oczekiwali że będę taką samą aktywistką, jak w podstawówce i nadal z zapałem będę organizować akademie rocznicowe i wieczory ku czci.

- W czasie studiów, także nie brałaś udziału w życiu akademickim?

- Nie. Chociaż zaproponowali mi nawet pracę w radio, co miało być niezwykłym wyróżnieniem, jednak odmówiłam. Wszystko robiłam, aby mnie nie zauważali, a jednak nie zawsze się udawało. Co rusz to jakiś profesor wyrywał się z nieproszoną opinią, jaką ja jestem wyśmienitą studentką, co w jego rozumieniu miało być ogromnym komplementem,.

- A kiedy zbuntowałaś się po raz pierwszy i powiedział NIE!

- To było w 8-mej klasie. Tata po przyjściu z pracy poprosił, abym mu zrobiła herbatę, a ja powiedziałam NIE. Poprosił mnie drugi raz. Powiedziałam NIE. Poprosił mnie trzeci raz. Gdy kolejny raz powiedziałam NIE, uderzył mnie w twarz.

- Czy to zdarzenie jakoś zmieniło wasze stosunki?

- Nie wiem. Pamiętam tylko, że mama w ogóle nie zareagowała, nie stanęła po żadnej stronie. Tylko patrzyła ze zdziwieniem 'co my wyprawiamy'. Nie potrafię sobie przypomnieć co było potem. Ten wzrok mojej mamy... - Nawet ślepy spostrzegłby, że z Kaśką dzieje się coś ważnego.

- O Boże! - Zaczęła mówić urywanymi zdaniami, chcąc na bieżąco przekazać napływające obrazy wspomnień sprzed wielu lat. - Ten wzrok, sposób jak na mnie patrzyła nic nie mówiąc, jakby obawiając się o mnie, próbując mnie zrozumieć i jednocześnie akceptując. To zdarzało się zawsze w jakichś ważnych momentach życia. Nic nie mówiła, jakby wiedziała, że słowa nie zmienią mojego postępowania, a ona ma nadzieją, że JA kiedyś TO zrozumiem. Co mi chciała przekazać, nie mogąc ubrać tego w słowa? Co to jest to 'TO'? Czego ważnego nie potrafiłam zauważyć? Co ona widziała, czego ja nie potrafię dostrzec? Choć nie żyje już od kilku lat, to czasami mi się zdaje, że nadal jest przy mnie i wpatruje się we mnie w ten niezwykły sposób.

- Kiedy tak patrzyła? Przypomnij sobie sytuacje, skojarzone z tym odczuciem.

- Gdy na drugim roku studiów postanowiłam mieć dziecko, gdy zdecydowałam, że nie będę pisać pracy doktorskiej, gdy powiedziałam, że przeprowadzam się do Warszawy, gdy nie chciałam brać ślubu. Ten świdrujący wzrok zawsze wtórował ważnym momentom mojego życia.

- Poznając Alexa też miałaś wrażenie, że towarzyszy ci to spojrzenie?

- Nie.

- Czyżby poznanie go nie było ważnym momentem?

- Było, ale ... - Zbladła nagle. - Wtedy miałam wrażenie, że ONA się uśmiecha, tak samo jak na moich przedstawieniach w domu kultury. Mam wrażenie, że teraz też się uśmiecha... Czyżby ONA mi podstawiła Alexa? I ciebie też?

- Nie wiem, czy się uśmiecha, ale powinna. - Stwierdziłam z przekonaniem.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - W jej głosie zabrzmiało rozdrażnienie.

- Że czasami się uśmiecha, a czasami jest smutna.

- Co to znaczy?

- To bez znaczenia.... - Zbagatelizowałam pytanie, jak muchę w zupie pomidorowej na raucie u prezydenta.

- Ale dla mnie TO ma znaczenie!

- To się zastanów, a na pewno znajdziesz rozwiązanie.

- Rozwiązanie czego? - Z każdym zdaniem narastała w niej złość.

- Twojego niezwykłego problemu. - Zakpiłam.

- Jakiego problemu? - Złość przechodziła we wściekłość.

- Tego upartego niedostrzegania, jak wszyscy bez wyjątku cię oszukują i manipulują tobą. - Powolutku sączyłam jad doprowadzając ją do białej gorączki.

- Nikt mnie nie oszukuje. - Wpadła w furię.

- Alex twierdzi inaczej!

- A co on ma do tego? - W kącikach ust dostrzegłam spienioną ślinę jak u narowistego konia.

- A kto cię przysłał do mnie?..

- Co?

- Chcesz sama siebie oszukać, że o tym nie wiesz?

- O czym?

- Że on ci dał mój adres, abym cię lepiej poznała?

- To nieprawda. - Złość wywołała stan otępienia uniemożliwiający logiczne myślenie.

- A niby to skąd wiedziałabym, jaki on jest?

- To wy się znacie?

- Od dawna! - Nadszedł czas na nokautujący cios.

- Jak to? - Gdyby miała mnie czym uderzyć, to pewnie by to zrobiła.

- Tak to! Nadal nie jest to dla ciebie oczywiste?

- To niemożliwe! - Była w amoku. Mogłam rzucić ręcznik na ring.

- Przecież jesteś najinteligentniejsza, najmądrzejsza, najwspanialsza, niezwykła i na pewno nikomu nie pozwolisz sobą manipulować; a nie przyszło ci do głowy, że Alex jest moim kochankiem?

- A ty jesteś durna cipa, a nie przyjaciel! Nie puszczę ci tego płazem!! - Krzyknęła i wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami, aby już nigdy więcej nie wrócić.

Spokojnie dopiłam ostatni łyk kawy. Przypaliłam papierosa i wciągnęłam dym głęboko w płuca. Pozostało mi tylko czekać ...


---


- Chyba powinnam cię przeprosić za to, co przed chwilą wykrzyczałam? - Powiedziała wchodząc z czarno-białym zdjęciem w dłoni, przedstawiającym jakąś scenkę z dziecięcego teatru i zeszytem oprawionym w brązowe płótno, jakiego używano kiedyś na lekcjach z zajęć introligatorskich.

- Nie! Ale będziesz musiała mi podziękować. - Odrzekłam radośnie z miną ascetycznego mnicha hinduskiego, który świeżo co posilił się miseczką ryżu.

- Już ci dziękuję i odszczekuję; nie jesteś 'durną cipą', a geniuszem.

- Nie przesadzaj... - Jak ja lubię takie wyolbrzymianie moich skromnych umiejętności.

- Tak uważam! Aż w głowie mi się kręci. Daj mi zapalić!

- Proszę bardzo. - Podałam 'Caro', w nadziei, że mocny papieros pomoże wrócić do rzeczywistości. - Jedyne, co zrobiłam, to wyprowadziłam cię tylko trochę z równowagi.

- Ty to nazywasz 'trochę'? Przecież mogłam w napadzie szału nie zauważyć TEGO zdjęcia!

- Nie mogłaś. Drzwi zamknęłam na dwa zamki i aby je otworzyć musiałaś odkleić fotografię.

- Ale ten papieros jest słaby! Nie masz mocniejszego?

- Ten tekst jest mi skądś znany... - Powiedziałam ze śmiechem.

- To przecież cytat z mojej książki! - Stwierdziła ze zdziwieniem i roześmiała się.

- Widzę, jak pamięć wraca, a to znaczy, że za chwilę zaczniesz myśleć.

- Kiedy zdążyłaś powiesić to zdjęcie.

- Przynosząc cukier.

- Jak ci się w ogóle udało je zdobyć.

- To nie było takie trudne, skoro przedwczoraj wymieniłaś nazwisko swojej wychowawczyni. Musiałam przekonać się, ile prawdy jest w twoich wspomnieniach, a co jest tylko fantazją wyssaną z palca. One były zbyt nieprawdopodobne, abym uwierzyła bez sprawdzenia. Nie raz miałam do czynienia z przypadkami mitomanii i nie jeden Bruner próbował mnie nabrać na te numery. Czasami bywam Niewiernym Tomaszem i bawię się w detektywa, by plewy nazywać po imieniu.

- "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli..." - Powiedziała wydmuchując kłęby dymu.

- Masz na myśli Alexa?

- Tak...

- Najwyraźniej los przeznaczył mu inną rolę w twoim życiu. Chyba nie masz pretensji, że odszukałam Krysię i spotkałam się z nią?

- Od dawna chciałam ją zobaczyć. Dasz mi jej adres?

- Oczywiście. Ona czeka na ciebie. Bardzo chce cię spotkać.

- Czy z Alexem też nawiązałaś kontakt? - W głosie dostrzegłam lekkie drżenie.

- To nie było konieczne po rozmowie z Krysią, poza tym Alex cię nie znał, gdy miałaś 11 lat.

- Nadal nie potrafię zrozumieć 'co ze mną robisz'.

- MANIPULUJĘ TOBĄ I TY SIĘ NA TO GODZISZ !!!

- A co najgorsze, nie mam nic przeciwko temu! Coś mi zaczyna świtać, ale jeszcze nie potrafię tego złożyć w całość. Pomóż mi proszę zrozumieć to, co dla ciebie już jest oczywiste.

- A może wpierw, zanim ci wytłumaczę, zjesz kawałek drożdżowca?

- Nie. Najpierw mi wytłumacz.

- Proszę zjedz kawałek.

- Nie jestem głodna. - Odparła zniecierpliwiona moim naleganiem.

- Jeśli nie chcesz, to nie. JA CI NIE KARZĘ, JA CIĘ TYLKO PROSZĘ. - Powiedziałam z naciskiem.

- Rozumiem, że to dalszy ciąg manipulacji. Ale skoro robisz mi kogel-mogel z mózgu, to robisz to nie bez powodu. - Wzięła największy kawałek i odgryzła ogromny kęs.

- Czy ten placek smakuje tak samo jak twojej mamy?

- Podobnie. - Przytaknęła uprzejmie.

- Ale ja chcę wiedzieć, czy tak samo?

- Nie zupełnie. - Powiedziała z pełnymi ustami.

- A może dokładnie tak samo, jak te ciasta, które ty piekłaś w każdą niedziele?

- Nie, też nie tak. - Strzepnęła okruszki z bluzki, jakby to były niechciane wspomnienia.

- Czy twój drożdżowiec smakował jak ciasto matki?

- Nigdy nie był taki sam, choć zawsze się bardzo starałam.

- Czekam na wniosek. No Kasieńko, wysil trochę swoje poszarzałe komóreczki.

- Moje ciasto nie mogło scalić małżeństwa, bo to było moje, a każde jest inne. A w ogóle to ciasto służy do jedzenia, a nie do klejenia związków międzyludzkich.

- Brawo! Kto wybrał kogo: Jarek ciebie, czy ty jego?

- Ja jego, choć koleżanki uważały, że...

- Koleżanki mnie nie interesują! - Przerwałam natychmiast. - Powiedz jak TY sądzisz?

- Ja jego! Pytaj dalej.

- Czy starałaś się o pracę w radio?

- Nie! Zaproponowali mi. Powiedzieli nawet, że 'nie wolno przegapić takiej okazji'.

- Czy Alex zaoferował ci seks, tak jak proponuje się lody lub spacer?

- Oczywiście, że nie. Powiedział, że nie będzie mnie podrywał, aby nie zniszczyć mojego małżeństwa. Czy to znaczy, że on odgrywa negatywną rolę w moim życiu?

- Nie oceniaj sytuacji, tylko skup się na mechanizmie wyboru.

- Pytaj dalej, bo wreszcie coś zaczynam rozumieć.

- Jak zareagowałaś, gdy Jarek powiedział "wybieraj: albo ja, albo archeologia"?

- Musiałam jego wybrać, bo już go wcześniej dokonałam takiego wyboru?

- A gdyby postawił ultimatum: "zabraniam archeologii"?

- Pewnie zostawiłabym go. Pytaj dalej! - W głosie brzmiała niecierpliwość zrozumienia, jak w chwili, gdy brakuje już tylko paru liter do rozwiązania krzyżówki.

- Jak reagowałaś na komplementy: "inteligentna, mądra, interesująca"?

- Buntowałam się, to była ocena. Pytaj dalej.

- W jaki sposób Alex zmusza cię do robienia czegoś?

- On nie zmusza, co najwyżej używa zwrotu: 'ja ci radzę - rób jak uważasz'.

- Czy dzieci w szkole mówią, co musisz robić?

- Niechby tylko spróbowały. Na pewno zrobiłabym na odwrót.

- Jakimi słowami, przypomnij sobie dokładnie, oświadczył się ten chłopak po balu maturalnym?

- "Musisz zostać moją żoną, ja nie potrafię już żyć bez ciebie".

- Czy Alex zmusza cię do współżycia?

- Nie! Zawsze czuję, że mogę odmówić.

- A Jarek?

- To co innego, to był obowiązek małżeński. Żona nie może odmawiać. Pytaj dalej.

- Czy przez ostatnie lata jakaś obowiązkowa czynność sprawiała ci przyjemność?

- Masz rację. Wszystko, co powinno sprawiać radość jak: pójście na piwo, a zostało mi narzucone choćby tylko propozycją, ale połączoną z koniecznością "musimy się spotkać przy piwie, aby swobodnie poplotkować", natychmiast budziło we mnie sprzeciw. Mierziły nawet nic nie znaczące drobiazgi, które łączyły się z koniecznością życia: muszę umyć zęby, powinna pójść spać, należy to zjeść, bo zawiera witaminy. Także życie przestało cieszyć, bo musiałam żyć. Nikt mi nic nie nakaże! Przechytrzyłam się. Unikając każdej manipulacji - manipulowałam swoim życiem.

- A teraz jak to czujesz?

- A teraz chcę żyć! Chce mi się śpiewać! Pragnę tańczyć! O jak mi dobrze! Ja zdjęłam ten cały balast! To naprawdę jest możliwe tak się czuć! - Oczy rozbłysły radością dziecka, dostającego na gwiazdkę upragniony trójkołowy rowerek. - Boję się, że to wróci i znów przewróci świat do góry nogami, wylewając na mnie to całe gówno. Co mam zrobić, aby tak się nie stało?

- Stań na głowie! - Przyszedł mi na myśl nieco kretyński pomysł na założenie 'kotwicy'.

- Wtedy mam stanąć na głowie?

- Nie. Teraz! Tu! W tej chwili! - Może ten pomysł nie jest jednak zwariowany?

- Mówisz poważnie?

- Oczywiście! Przecież skuteczna 'kotwica' ma być czymś niepospolitym.

- Ja już 20 lat nie stałam na głowie. Nie wiem, czy jeszcze potrafię...

- Możesz to zrobić! - Bez większego problemu powtórzyła ćwiczenie gimnastyczne opierając o ścianę stopy. - Zostań w tej pozycji jeszcze kilka sekund i powiedz, jak się teraz czujesz?

- Jeszcze fajniej! Jakbym znów miała 10 lat i wisiała na trzepaku. To wspaniałe.

- Wróć na chwilę na fotel. Dziś znalazłaś drogę powrotną do poczucia szczęścia - możesz nią pójść, ale nie musisz. Wybór zawsze należy do ciebie. Nic nie musisz, z wyjątkiem jednej rzeczy. - Zawiesiłam głos i obserwowałam dokładnie jej reakcję i zakończyłam stanowczym tonem, jakbym małą dziewczynkę stawiała do kąta. - Musisz mi podziękować...

- Muszę?... Ja chcę! - Powiedziała radośnie. - Chcę jeszcze czegoś. Powiedz mi proszę, po co mnie aż tak wkurwiłaś?

- Abyś przez następne lata nie chodziła po psychologach wypłakiwać się. Szkoda życia i pieniędzy na terapię długoterminową. Sierp był dobrym narzędziem, dopóki nie wynaleziono kosy. W przyszłości zapewne jacyś neo-psycholodzy wynajdą kombajn, czyli poznają dużo skuteczniejsze techniki nie wymagające, aż trzech wieczorów na przywrócenie radości życia.

- Czy to było konieczne?

- Zapewne nie, ale ja mam tylko kosę! Jakbyś się poczuła, gdyby teraz w drzwiach stanął Alex i okazało się, że on jednak jest moim kochankiem?

- To niemożliwe! Już mnie na to nie nabierzesz.

- Nie chcę nabierać. Proszę, abyś wyobraziła sobie taką sytuację i sprawdź co się z tobą TERAZ dzieje.

- Zupełnie nic mi to nie robi. Wyobraziłam sobie nawet, jak się kochacie w mojej obecności i nie odbieram żadnych negatywnych emocji, a co najwyżej budzi się we mnie ciekawość. - Powiedziała z zupełnym spokojem. - Ale co mam zrobić, jak znów mnie dopadnie depresja?

- Radź sobie sama. Potrafisz! Zawsze to umiałaś.

- A jak najlepiej z nią walczyć?

- Nie walcz, tylko postaw świat na głowie, a gówno samo odpadnie...

- Albo sama stań na głowie... - Dokończyła moją myśl.

- Brawo!

- A jeśli mnie coś lub ktoś wyprowadzi z równowagi?

- Opowiem ci historię pewnego klejnotu. - Nie potrafiłam powstrzymać się od przypowieści...

- Moja prababka odziedziczyła po swojej matce, nie tylko ogromny majątek ziemski, ale również cały kuferek biżuterii, którego najcenniejszym klejnotem była broszkę w kształcie liścia akantu wysadzana 12-ma półkaratowymi brylantami. Już samo ubezpieczenie przed kradzieżą kosztowało fortunę, jednak towarzystwo asekuracyjne dawało 50% zniżki pod warunkiem przechowywania tego skarbu w sejfie oraz wykonania kopii z mniej wartościowych minerałów, jak szkło okienne i polerowany mosiądz. Przez ponad miesiąc najsłynniejszy lwowski jubiler pracował nad stworzeniem duplikatu. Powstało dzieło godne mistrza, różniące się od oryginału tylko znakiem próby złota. Oczywiście cała sprawa pozostała w tajemnicy. Od tego czasu, moja prababka, częściej nosiła tę niezwykle cenną broszkę, nie tylko na uroczystości rodzinne, ale również na bale i rauty wyższej rangi. Chcąc zachować pozory, nie przypinała jej tylko do kożucha na coniedzielną mszę. Aby dodatkowo zmniejszyć ryzyko kradzieży lub zgubienia, po pewnym czasie w ogóle przestała wyjmować z sejfu cenny oryginału. Falsyfikat i tak budził powszechny zachwyt. Tylko oko fachowca uzbrojone w mikroskop było w stanie odróżnić je od oryginału, a bywalcy arystokratycznych wieczorków tańczących byli co prawda fachowcami od 'klejnotów', ale zupełnie innego rodzaju. - Nalałam w filiżanki ostygłą resztkę kawy.

- Zdarzało się, od wielkiego dzwonu, że prababka z wielkim namaszczeniem otwierała sejf i na czarnej, atłasowej chusteczce, kładła prawdziwy skarb, aby moja matka, jako następczyni rodu, mogła nacieszyć wzrok tym, co kiedyś będzie jej własnością. Niestety zabłąkana bomba pokrzyżowała plany prababki i w rodzinie z pokolenia na pokolenie przechodzi teraz duplikat broszki, który przebył długą drogę od Lenino do Berlina. Gdy po raz pierwszy słyszałam te historię opowiedzianą przez babkę, to mi się zrobiło strasznie żal oryginału. Nie chciałabym być najcenniejszym klejnotem zamkniętym na zawsze w sejfie. Wolałabym być nic nie wartym falsyfikatem, który zwiedza świat.

- Ja też tak czuję. - Przyznała uczciwie.

- A teraz posłuchaj, jakie emocje budzą w tobie te wyrazy bliskoznaczne: manipulacja, udawanie, falsyfikat, kopia, podróbka, duplikat, fałsz...

- Boże! To sięga aż tak daleko!

- Tak! Podobnie jest z fotografią, którą masz przed sobą przedstawiającą przedstawienie teatrzyku dziecięcego. Każde zdjęcie jest tylko kopią negatywu. Czy przez to jest ona dla ciebie mniej cenna?

- Nie. Ona jest papierowym wspomnieniem tamtej chwili, gdy byłam szczęśliwa! Jesteś genialna! Alex też! Dziękuję ci! O Boże! Jaka ja jestem szczęśliwa! Chyba dziś mu wypiję mózg! Zapragnęłam pojechać do Berlina, tylko po to, aby jeszcze raz zobaczyć kopię naszyjnika żony Priama! Hust z oryginałem - niech sobie leży w jakimś sejfie w Leningradzie!

- Leningrad już nie istnieje... - Zaczęłam wywód. Jednak natychmiast przerwała mi.

- Dlatego tak powiedziałam!

- Brawo! Na koniec mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Czy przez twoją rodzinną miejscowość przechodziła linia kolejowa, po której nocami jeździły pociągi towarowe?

- Dokładnie tak to było! Skąd ty to wszystko wiesz?

- Po prostu słucham uważnie tego co mówisz i kojarzę fakty.

- Ale ja nic nie wspominałam o kolei. Ty naprawdę jesteś geniuszem! Jak do tego doszłaś?

- Iluzjoniści nie zdradzają swoich sztuczek, abyśmy mogli wierzyć w czary...




Warszawa 2000-08-27. - 09-29
Wiedeń. 2003-07-24


 powrót

Andrzej Setman