- Pani dyrektor! Już idą! - Teatralnym szeptem powiedziała głowa Karoliny, wciśnięta w szparę uchylonych drzwi gabinetu - Tym razem to już się Andrzejkowi nie upiecze. Szkoda chłopaka, ale będzie go pani musiała skreślić z listy. Pani dobrze wie, ze brat Lucyny jest w ministerstwie i ona wszystko zrobi, aby postawić na swoim..

- Bez paniki! Dam sobie radę Karolinko. Zrób jak zawsze dużo kawy, ale proszę podaj jak zwykle, dopiero po 3-cim wołaniu. Nie zamykaj drzwi do sekretariatu, niezależnie co by się tu nie działo, ale o tym to chyba nie muszę ci przypominać.

- A Ty się lepiej nie odzywaj! Ty jesteś taki sam jak on.... - dał się słyszeć stłumiony głos Lucyny strofujący Jacka, młodego nauczyciela od WF-u, zanim rozległo się energiczne pukanie do drzwi gabinetu.

- Proszę, proszę wejdźcie! - Odezwała się zbyt głośno i przesadnie serdecznie, jednocześnie coś jeszcze notując w papierach, które artystycznym bezładem pokrywały biurko . - Usiądźcie proszę, przysuńcie bliżej te fotele. Karolino proszę przynieś nam kawę. - Zawołała w kierunku otwartych drzwi. Nie wstała na powitanie i nie usiadła z nimi do małego stoliczka, jak to miała w zwyczaju, jakby chciała zaakcentować różnicę poglądów, która za chwilę nastąpi, albo odgraniczyć się od ich rozemocjonowania.

- Słucham! Co się takiego stało, że jesteście panie tak bardzo zdenerwowane? - użyła "panie", jakby podkreślając, że Jacek, który nie jest kobietą, zachowuje stoicki spokój w porównaniu z paniami.

- Pani dyrektor. To poważna sprawa i nie można nad nią... - Zaczęła Lucyna.

- Karolino podrzuć też ciasteczka, te w czekoladzie i śmietankę, ale tę prawdziwą - dorzuciła wesoło dokładnie w tym momencie, gdy wychowawczyni zdążyła otworzyć usta, by ją zalać potokiem słów.

- Pani dyrektor. My już dłużej nie możemy, to przechodzi ludzkie pojęcie, aby tak się zachowywać!

- Kto 'my'? O wypraszam sobie, ja 'mogę'. - Roześmiała się radośnie ze swego żarciku, który został dostrzeżony jedynie przez WF-mena. - Pani Lucyno, spokojnie i powoli proszę, bo ja nie wiem o co chodzi.

- Jego trzeba oddać do zakładu specjalnego..... - Upierała się już bezosobowo Lucyna.

- Co się stało i gdzie, kogo pani chce oddać, co znowu narozrabiał Jurek. - Udała zdziwienie, jakby temat był jej zupełnie obcy

- Jaki Jurek ? To pani nic nie wie ? - Zdziwiła się Lucyna .

- A co mam wiedzieć - odpowiedziała z jeszcze większym zdziwieniem w głosie - przecież ja tu siedzę, a państwo jesteście na pierwszym froncie walki o dobre imię! Mój front jest drugi. A propos drugi: Karolino co z naszą kawusią?

- Robi się! - doleciało zza otwartych drzwi do sekretariatu.

- To nikt pani jeszcze nie powiedział?

- A co miał powiedzieć? - udawała rosnące zainteresowanie.

- Ale przecież cała szkoła o tym mówi! Ja rozumiem, ze pani tu jest dopiero od 3 miesięcy, ale dyrektor powinien się więcej interesować sprawami szkoły! - popadła w strofujący ton.

- Ale ja tu siedzę i jestem zawalona sprawozdaniami dla ministerstwa - powiedziała jakby się tłumaczy z niezawinionego występku - Nic nie wiem. Ale mam nadzieję, że się zaraz dowiem od was wszystkiego. Tylko proszę szczegółowo i po kolei. Co się stało, mówcie państwo, co znowu Jurek przeskrobał?

- Nie Jurek, tylko Andrzej....

- Znów ten z IVa ? - Pytająco zaciekawiła się dyrektor.

- Jaki z IVa ? - zupełnie rozdrażniło to panią Lucynę. - Ten z Vc. Ten, z którym od zawsze jest problem. Po tym co on zrobił, musi pani go usunąć ze szkoły!!! Tym razem ja nalegam. Takiego zachowania nie można więcej tolerować. To jest niemoralne! To...

- Karolino co z naszą kawą ? - wcięła się w zdanie dokładnie w momencie zapowietrzenia Lucyny. - Droga pani Lucyno, bądźmy ludźmi, odwołuje się do pani litości. Ten Andrzej, to przecież jeszcze dziecko, a nawet Jezus nie odpędzał dzieci od siebie i ...

- Ale - Przerwała Lucyna - Jezus nie miał do czynienia z chamstwem.

- Niech mi pani nie przerywa, proszę. - Łagodnym tonem potulnego baranka ciągnęła dyrektor. - Niech pani okaże litość, której uczył nas Chrystus.

- Litość? O nigdy w takim przypadku! Z chamstwem trzeba walczyć, bo inaczej weszliby człowiekowi na głowę! Oni by doprowadzili szkołę....

- Kawa dla państwa. - przerwała Karolina rozstawiając filiżanki.

- A co pani ma przeciwko współczuciu pani Lucyno? Współczucie to piękna cecha!

- Jeśli zaczniemy litować się nad nimi, nad takim Andrzejem, takim samym chamem, jak jego ojciec, który mi powiedział, ze ja powinnam krowy paść, a nie dzieci uczyć, to do czego to dojdzie? Jacek no powiedz, pani dyrektor, że ja mam rację.

- Przecież przed wejściem do gabinetu zabroniła pani Jackowi odzywać się w czasie rozmowy, a teraz prosi pani go o wsparcie. Ciekawe czemu? Czyżby miał ten sam pogląd na pani pracę, co rodzice dość dosadnie oceniający zdolności wychowawcze! Ciekawa jestem ilu jest zachwyconych pani osiągnięciami w pracy zawodowej. Słyszałam, że...

- No co pani słyszała? - Gniewnie zawołała Lucyna.

- że pani ma najdłuższy staż w tej szkole. - zdezorientowała ją dyrektorka.

- Tak i nikt mnie stąd nie ruszy, bo .... - Niewiele brakowało, a wymieniłaby brata w Ministerstwie.

- bo .... co pani ma na myśli? - spytała prowokująco.

- bo... bo ... bo mi zostało już tylko 7 lat do emerytury. - wywinęła się głupio, nie wspominając o bracie w ministerstwie.

- A kto mówi o ruszaniu pani? Przecież my rozmawiamy o Andrzeju z Vc. Niech pani wreszcie opowie co on narozrabiał, zamiast się powoływać na opinię jego ojca o pani umiejętnościach pedagogicznych. To my jesteśmy nauczycielami, pedagogami, psychologami, którzy ciągle się muszą dokształcać, a nie rodzice.

W Lucynę znów wstąpił duch walki, dobrze zdawała sobie sprawę, ze jej wiedza pochodzi jeszcze z czasów, gdy nie było nie tylko telefonów komórkowych, ale nawet kalkulatorów i jest delikatnie mówiąc nieco skostniała. Od zakończenia studiów nie tylko, ze nie wzięła udziału w żadnym szkoleniu, lecz także nie zagościła w jej dłoni, nawet jedna książka na temat wychowania.

- Ale ja mam wykształcenie!

- Miałam... Czy Pan już słodził Panie Jacku? - zbiła z tropu Lucynę - ... na myśli pani cenne i wieloletnie doświadczenie zawodowe. Jak pani sądzi, pani Lucyno, czy istnieje jakieś inne rozwiązanie problemów z Andrzejem.

- Jego Trzeba wyrzucić i to z hukiem! To jedyne co należy zrobi w tej sytuacji!

- Jeszcze raz odwołuję się do chrześcijańskiej litości, niech się pani zastanowi!

- NIE! Ja stanowczo żądam wyrzucenia!

- Ależ, współczucie jest piękną cechą, która odróżnia nas od zwierząt.

- Ja wiem do czego prowadzi litość! Tylko twardą ręką! Inaczej to wyrosną z nich złodzieje i bandyci.

- Niech pani pomyśli o sobie... Jak pani uważa, czemu pani tu pracuje? Przecież my wszyscy współczujemy pani, my to rozumiemy, jak ciężko jest być panną w pani wieku. Gdyby nie nasze współczucie, to dawno już by pani nie pracowała po sytuacji ze stycznia, albo po tej z lutego. To koledzy współczują pani i proszą, za każdym razem, gdy traci pani panowanie nad sobą, abym się zlitowała nad pani losem, który nie jest do pozazdroszczenia i nie usuwała pani ze szkoły. Tak chętnie dwie kostki. - kontynuowała jakby temat zupełnie jej nie poruszał -Widzi pani, jak wiele robię ze współczucia! Teraz współczujemy pani tak, jak pani powinna litować się nad tym chłopcem!

- Jak to z litości? Z jakiej litości?

- Tak to. Co pani zrobiłaby w tym wieku bez pracy, bez męża, bez dzieci? Tylko dzięki współczuciu. pani tu jest! Przecież gdybym panią zwolniła, nigdzie nie dostała by pani pracy.

- To nie prawda!

- To prawda!. Zwalniając panią musiałabym umotywować w opinii to w sposób dostateczny, czyli opisać zajście ze stycznia, gdy uderzyła pani Michała w twarz, a wtedy sprawą zająłby się prokurator. Nadal nie dostrzega pani ogromu naszego współczucia?

- On na to zasłużył! On mnie nazwał zdziwaczałą starą panną! Co pani chce mi wmówić?

- Nic. Proszę tylko, by ulitowała się pani nad Andrzejem, tak bardzo, jak ja współczuję.

- Ja nie chcę litości !

- Doprawdy nie? Przecież pani, dzięki naszemu współczuciu, pracuje tutaj.

- Ja wszędzie znajdę pracę!.

- Niech Pani nas nie szantażuje i tak pani tego nie zrobi! Co pani chce osiągnąć tym tekstem? Jeszcze więcej współczucia? Przecież wiemy, ze pani tego nie zrobi...

- A właśnie że zrobię!

- Pani Lucyno, niech się pani nie denerwuje, bo naraża się pani tylko na śmieszność. Wszyscy wiemy, jak pani u nas dobrze. Gdzie dostałaby pani tyle współczucia co tutaj?

- Ja natychmiast wymawiam pracę.

- Może się pani zastanowi, bo chyba nie rozumie pani co mówi. Jutro pani to odwoła i będzie błagać o przewrócenie do pracy.

- Zobaczycie! Wy sobie beze mnie nie dacie rady! Oni wam na głowę wejdą. To banda łobuzów i złoczyńców. Ja tu nie chcę już dłużej pracować.

- Niech pani nie rzuca słów na wiatr.

- Ja wymawiam.

- Wymówić to pani może, to pani prawo, ale puste słowa nie wystarczą. Wymówienie wymaga formy pisemnej!

- To niech pani da papier.

- Ależ proszę, i tak pani tego nie zrobi - położyła przed nią papier i długopis.

- A właśnie że zrobię.

- Doprawdy chce pani mam współczującym wymówić?

- TAK! Właśnie chcę! Co mam napisać

- Wystarczy napisać "Uprzejmie proszę o rozwiązanie mojego stosunku pracy"

- Ja nie będę prosić, ja żądam!

- To proszę napisać "Żądam rozwiązania mojego stosunku pracy" i podać kiedy pani nam wymawia: za rok, za 7 lat - zakpiła otwarcie.

- Ja chce natychmiast!

- To proszę dodać "w najbliższym możliwym terminie", wpisać dzisiejszą datę i odpisać czytelnie. - powiedziała akcentując słowo 'proszę'.

- Już.

- I co teraz podrze to pani ? - spytała widząc wahanie Lucyny.

- Dość tego! Mam w dupie waszą litość. Moja noga nigdy tu nie postanie. I tak musi mi pani wypłacić to, co mi się należy. - Położyła podanie na stoliku obok niewypitej kawy i wyszła trzaskając drzwiami.

- Właśnie pani wypłaciłam...- powiedziała dyrektorka w stronę drzwi. Wstała zza biurka i przeczytała podanie. Zerknęła na zegarek. - Karolina! Natychmiast zrób z tego ksero z dopiskiem "zwolniona z pełnienia obowiązków służbowych z dniem dzisiejszym"! Daj szybko do podpisu i natychmiast leć z tym do kadr, ale biegiem, bo zostało 6 minut do 15-stej. No moi kochani - zwróciła się do osłupiałych wychowawców - ja teraz potrzebuję kielicha. A wy? Sądzę, że też nie odmówicie!

Odpowiedziało jej jedynie głuche milczenie dwóch posągów. Podeszła do szafki, wyjęła cztery kieliszki i powolnymi ruchami, jakby to była ceremonia parzenia herbaty, nalewała do nich uczciwe porcje koniaku.

- Co się tak gapicie? Czy któreś z was chce mnie podkablować za koniak? A może któreś z was chce się zwolnić na własna prośbę? Jeśli tak, to dziś jest za późno i musi poczekać do jutra, bo właśnie minęła 15-sta. - rzekła stawiając butelkę na serwetce. - Czy ktoś pali? - dwie dłonie wyciągnęły się natychmiast w kierunku paczki papierosów

- Od 9 miesięcy nie paliłam, ale teraz muszę... - wyjąkała Barbara zaciągając się dymem. - Jak się pani to udało? Ona przeżyła 3 dyrektorów, z czego dwóch z nich odeszło przez nią. Jeszcze wczoraj w rozmowie z woźną mówiła, że spokojnie doczeka tu emerytury choćby się paliło i waliło, a teraz jej nie ma. To cud? Po prostu jej nie ma? Czy to nie sen? Jeszcze w to nie wierzę!

- Już dawno jej nie powinno tu być. - rzekła dyrektor - Szkoła nie jest przytułkiem dla sadystycznych egocentryków, których metody wychowawcze pamiętają czasy oślej ławki i bicia linijką po dłoniach. Nie po to jesteśmy mądrzejsi od tych smarkaczy, aby się uciekać do zupełnie nieskutecznych sposobów. Jak ktoś nie ma silnej osobowości, to niech idzie do pracy w fabryce. Uczniowie potrzebują autorytetów. Bicia i przemocy, to mają pod dostatkiem w domach, na ulicy lub w telewizji. Jeśli ktoś chciałby się zwolnić, to pójdę mu na rękę i zrobimy to za obopólnym porozumieniem. Po co wam to mówię? Bo jutro i tak wszyscy nauczyciele o tym się dowiedzą, a ja nawet ogłoszeń nie muszę pisać.

- Zapamiętajcie proszę, że nie mam litości dla nauczycieli bez empatii. Lucyna była jej zupełnie pozbawiona. Dziękuje wam za miłą współpracę. - rzekła.

- Ale myśmy nie powiedzieli, ani słowa! - zauważyła Barbara.

- Za to właśnie wam dziękuję. Gdybyście mieli jakieś pytania lub wątpliwości to zapraszam w każdej chwili, a jeśli będziecie mieli jakieś trudności wychowawcze, to proszę wpierw z pedagogiem szkolnym. Czy to jasne? - jak na komendę pokiwali głowami.


- Pani dyrektor zdążyłam - mam stempel przyjęcia na kopii wymówienia wytrajkotała podniecona sekretarka, przerywając grobową ciszę.

- Dobrze Karolinko . Zamknij drzwi i chodź na kielicha. - rozsiadła się wygodnie w fotelu naprzeciwko miejsca, które przed chwilą zajmowała Lucyna.

- Już jestem. Wszystko zrobiłam jak pani chciała.

- Spokojnie Karolinko, usiądź z nami. Za zdrowie następnego na miejsce Lucyny, aby wiedział kim jest i potrafił to pokazać.

Wychylili w zgodnym rytmie, jakby nie czując mocy alkoholu

- Pani dyrektor jak pani to zrobiła? - zapytała Karolina siedząc na miejscu, które jeszcze przed chwila zajmowała Lucyna.

- Co? - dyrektorka udała zdziwienie.

- Jak doprowadziła pani do tego, ze ona sama się zwolniła? Ona na pewno pisała już do kuratorium, że pani jest za młoda na to stanowisko.

- Do kuratorium 4 razy, a potem 2 razy do ministerstwa. - odpowiedziała z uśmiechem


- Wytłumacz nam proszę, jak ją zmusiłaś do napisania wymówienia? - zdobyła się na odwagę Barbara, która poznała dyrektorkę na jakimś dokształcaniu, zanim jeszcze stała się jej podwładną

- Zmusiłem? Ja? - udała obrażenie - Baśka, co ty mi imputujesz?

- Nie rób ze mnie głupiej gęsi. Proszę.

- No dobrze! Przypomnij sobie całe zajście. - spoważniała nagle, jakby zaczynała wykład w auli dla studentów. - Lucyna chciała usunięcia ze szkoły. Zgadza się?

- No tak, ale Andrzeja. - zaprzeczyła Barbara

- Ale 'usunięcia', to było to, o co jej chodziło i przy czym się upierała. Jej życzenie zostało spełnione.

- Znów robisz mnie w konia! - zaprotestowała

- Nie byłabym o tym taka przekonana, na twoim miejscu. Popatrz na kibiców piłkarskich i ich zachowanie po meczu, który kończy się wynikiem bezbramkowym. Rozchodzą się rozczarowani, bardziej niż po przegranej. A może jednak, jest jakaś prawda zawarta w przysłowiu: 'kto mieczem walczy, od miecza ginie'?

- Ty ja po prostu wkurzyłaś i doprowadziłeś do amoku mówiąc, że się nad nią litujesz. - z przekonaniem stwierdziła Barbara.

- O NIE! Tego mi nie wmówisz !

- Nie wmawiaj pani dyrektor czegoś, czego nie powiedziała, bo się z Tobą założę i przegrasz. - odezwał się Jacek, który do tej pory siedział w milczeniu

- Jak to nie? przecież dobrze słyszałam, śledziłam każde słowo!

- Nie masz racji Basiu. - spokojnie odrzekł Jacek

- Gotowa jestem założyć się o wszystko czego tylko chcesz, że tak było! I wygram? - Baśka zwróciła się do Jacka

- Doprawdy, czego tylko zechcę? Bez żadnych ograniczeń? Gotowa jesteś zagrać va banque - w jego oczach pojawiły się niezwykłe iskierki. Najwyraźniej Barbara nie była mu obojętna - A co ja miałbym Ci dać, gdybyś niechcący wygrała?

- A co jesteś gotów dać? - zalotnie spytała Barbara.

- A co byś chciała?

- Wpierw Ty.

Zaczęli się przekomarzać jak małe dzieci, ku uciesze dyrektorki przysłuchującej się ich dialogowi.

- Jeśli przegrasz, to od jutra przez miesiąc będziesz mnie przy powitaniu całowała w policzek.

- To nie wypada!

- A niby to czemu 'nie wypada' - wtrąciła się dyrektorka, jednocześnie zerkając na Karolinę, tak zachwyconą pomysłem, jakby to ona miała codziennie całować Jacka, który jak każdy WF-men był obiektem westchnień nauczycielek i pracownic administracji szkolnej - ja nie mam nic przeciwko temu, by uczniowie oglądali pocałunki zamiast przemocy...

- No dobrze, niech tak będzie, a co ty chcesz jako wygraną? A ty ile jesteś w stanie postawić?

- Wszystko co zechcesz! - poważnie odparł Jacek.

- Doprawdy? - Poczuła, że właśnie nadszedł jej szczęśliwy dzień, chwila w której spełni się jej marzenie i wreszcie Jacek dostrzeże w niej także kobietę, a nie tylko polonistkę.

- Tak!

- Zabierzesz mnie ze sobą, na weekend na Mazury?

- O nie! Taki zakład nie wchodzi w rachubę! - odrzekł spokojnie.

- Stchórzyłeś, bo wiesz że przegrasz! - Poczuła, że jej marzenie oddala się, jak łódka odpływająca od przystani.

- Nie, ja nie chcę takiego zakładu, tylko dlatego, że to za wysoka stawka. Wiem jak przykro ci będzie, gdy zrozumiesz, że przegrałaś.

- Ale ja chcę!

- To zmniejsz stawkę! Na przykład zaproszę cię do kina...

- Boisz się?

- Nie boję się. Proszę! Słyszysz, proszę cię tylko o to, abyś zmniejszyła stawkę i nie ryzykowała tak dużo, bo ja bardzo poważnie podchodzę do zakładów.

- Tchórz.

- Nie rzucaj tak łatwo słów, bo zaraz będziesz musiała odszczekać! - Przez twarz przebiegł mu skurcz, który nagle zamienił się w uśmiech. - Dobrze wiesz, że nie jestem tchórzem!

- Oszust. - powtórzyła z zaciętością, widząc jak po łódce zostaje tylko smuga na wodzie.

- Daj się chwilkę zastanowić....

- Kłamca - dodała z rozpaczą, bo właśnie jej łódka już odpłynęła.

- Dobrze! - odpowiedział po krótkim namyśle - Jeśli przegram, to zabieram Cię na najbliższy weekend w góry. Pasuje.

- Zakład stoi? Nie wycofasz się! - Nie mogła uwierzyć, że się nie wściekł za 'kłamcę'.

- Zakład stoi! Nie wycofam się. Ale wiedz, że jeśli przegrałaś, to nie pojedziemy w góry.

- Wygrałam! Pojedziemy! - nie potrafiła powstrzymać radości na myśl o pakowaniu plecaka.

- Stop! Zanim poczujesz żal, że nie zobaczysz Tatr, to pozwól, że Ci wytłumaczę. Pani dyrektor ani raz nie powiedziała do Lucyny, że się nad nią lituję.

- Powiedziała. Powiedziała. Jedziemy w góry! - Podskakiwała na fotelu ze szczęścia jakby miała 7 lat.

- Nie Basiu. Pani Dyrektor mówiła do Lucyny że jej współczuje.

- A co to za różnica? - Próbowała ratować swoje marzenie o wyjeździe, ale już zaczynała rozumieć, że pominęła jakiś drobiazg.

- Ogromna. Współczucie pochodzi od współ-odczuwania, czyli jest to empatia, to umiejętność przeżywania tego, co czuje druga osoba i dlatego mówi się "Ja ci współczuję". Znaczy to samo co 'potrafię przeżywać to co ty odczuwasz'. A dawniej mówiła się nawet 'ja z tobą współczuję'. Natomiast litość zawiera element wywyższenia się. Nie powiesz "ja ci się lituję", a "lituję się nad tobą", a to oznacza "jestem świadom, że masz ciężko, ale wcale mnie to nie wzrusza". Mówiąc słowo "nad" czuję się lepszy, bo stawiam siebie wyżej, jednocześnie zupełnie nie dbając o twoje uczucia. Pani dyrektor prosiła Lucynę, by zlitowała się nad Andrzejem, jakby nie oczekiwała od niej empatii, ale ani raz nie użyła sformułowania, że lituję się "nad nią". Mówiła, że jej współczuję. Gdyby Lucyna była zdolna do empatii, to by się rozczuliła, zamiast zezłościć.

- ale... - Baśka w głowie miała mętlik

- Rozumiesz teraz Basiu różnicę? - spytała dyrektorka - Teraz ja ci współczuję, że nie pojedziesz z Jackiem w góry, a będziesz go tylko całować w policzek przez miesiąc. - Zakończyła wesoło.

- Ale.. - spróbowała jeszcze raz, zupełnie bez sensu.

- Żadne ale. Przegrałaś zakład! Szkoda. - dyrektorka westchnęła teatralnie - Współczuję ci, że postanowiłem teraz tobie dać nauczkę i nie przerwałam waszego zakładu. Ale nazwałaś Jacka 'kłamcą', zupełnie bez powodu i na dodatek nie obróciłaś natychmiast tego w żart. - westchnęła jeszcze głębiej niż poprzednio - Zapewne Jacek marzył już o wspólnej wycieczce na Kopieniec, a teraz muszą mu wystarczyć buziaki. Jedyne co mnie pociesza, to że przez następny miesiąc nie spóźni się do pracy.

- Wprost przeciwnie, będę się teraz spóźniał tylko po to, aby całowała mnie przy wszystkich na przerwie. - zażartował Jacek.


- Cieszę się, że rozładowaliśmy atmosferę jaką zostawiła Lucyna. Wam już pora do domów. Zostawcie mnie teraz samą, bo mam do przygotowania ważny scenariusz na jutro. Jutro czeka mnie dużo trudniejsza rozmowa z Andrzejem z Vc. Tak go muszę ochrzanić, aby zrozumiał swoje postępowanie, a nie przyjął mojej reprymendy jako podziękowania, że przyczynił się do usunięcia Lucyny ze szkoły.


- Szkoda mi tego Jacka i Baśki. - jęknęła Karolina sprzątając kieliszki. - Taka fajna byłaby z nich para..

- A mnie nie szkoda! -odparła dyrektorka,

- Czemu pani jest bez serca? Ten Jacek, to dobry chłopak, tylko strasznie nieśmiały.

- Uważaj co mówisz! Nie oskarżaj mnie o brak serca! Jacek to mądra bestia i wcale mi go nie żal!

- Przepraszam, nie to chciałam powiedzieć, ja wiem, ze pani ma serce, ale nie rozumiem czemu pani nie żal Jacka. Może uważa pani, ze Barbara nie zasługuje na niego?

- Nie zauważyłaś, że założyli się o wyjazd w góry, mimo że Barbara chciała jechać z nim na Mazury, gdzie Jacek ma żaglówkę. Ona przegrała wyjazd w Tatry, ale nie przegrała wyjazdu na jeziora...



Wiedeń 2003-05-12
Wiedeń 2003-05-29
Wiedeń 2003-07-23


 powrót

Andrzej Setman