"...dziwnym zjawiskiem w dziedzinie psychologii jest fakt, że istnieje cały zespół ludzi zwanych 'badaczami', którzy nie mają żadnego związku z praktyką. Nie wiadomo, dlaczego psychologia podzieliła się tak, że badacze nie dostarczają klinicystom nowych danych i nie reagują na zgłaszane przez nich potrzeby."

Richard Bandler






Na początku w przypuszczałem, że Rita jest jedną z pielęgniarek, lub tak jak ja praktykantką. Miała ponad 30 lat, jednak jej niezwykła uroda powodowała, że równie dobrze można jej było dać 24. Długie, kruczoczarne włosy spinała w kok, jakby wstydząc się ich piękna.

Lubiłem tę pacjentkę, ciągle gotowa do niesienia pomocy innym chorym.

Nie ukrywała, że jest siostrą zakonną, przysłaną na leczenie przez zgromadzenie, chciała jednak, aby nikt (zarówno z pacjentów jak i personelu) nie okazywał jej szacunku lub pobłażania z tego tylko powodu, że jest zakonnicą.

Zawsze chodziła ubrana w długą do kostek, czarną spódnicę zasłaniającą niezwykle szerokie biodra. Jej nieśmiertelny, ciemny golf nie był w stanie ukryć ogromnego biustu, a nawet uwydatniał ten atrybut kobiecości. Ulubionym strojem Rity był habit. Najchętniej zapewne chodziłaby w habicie, a może i kapała się w nim, ale przełożona, zabroniła jej noszenia 'munduru' w czasie leczenia.

"Jednak okazało się, że jest mi obojętne, jak jestem ubrana." - Powiedziała kiedyś, jakby chcąc zbagatelizować zakaz noszenia stroju zakonnego..

W zakonie prowadziła sierociniec. Jednakże jej styl pracy z dziećmi spotykał się z ostrą krytyką. Szczególnie kłuła w oczy przełożonych serdeczność okazywana Ricie przez wychowanków. W czasie jednej z sesji powiedziała: "Widziałam, jak dzieci potrzebują tego, abym była z nimi."

Chyba nie umiałaby żyć bez dzieci. Gdy na terenie szpitala pojawiały się maluchy towarzyszące odwiedzającym, zawsze przy nich można było znaleźć Ritę. Wydawało mi się, ze jej religijność pochodzi z głębi duszy, jest zakorzeniona w dzieciństwie i zabetonowana wieloletnim przebywaniem w zakonie. Potrafiła godzinami klęczeć z modlitewnikiem w ręku. Jednak dla maluczkich była w każdej chwili gotowa przerwać nawet najżarliwszą modlitwę.

"Mam powołanie. Jeśli nie zrealizuję go tutaj, to zrobię to gdzie indziej." Próbowała mi tłumaczyć swoje problemy z przełożonymi. Niewiele brakowało, a zacząłbym jej zazdrościć tak niezwykle silnego powołania - gdyby nie jeden wieczór. Nie miałem wtedy nic do roboty i ukradkiem obserwowałem Ritę czytającą brewiarz. Jednak przez ponad godzinę nie przewróciła ani jednej kartki książki, jakby uparcie starając się zrozumieć czytany tekst.

"Chciałabym być w jedności, gdybym zaczynała od nowa." Najwyraźniej planowała zmienić zakon, na inny, w którym bez problemów będzie mogła wychowywać sieroty.

Oczywiście natychmiast odczułem nieodpartą potrzebę porozmawiania o Ricie z prowadzącymi ją Georgem i Barbrą.

Byli oni niezwykłymi terapeutami w szpitalu dla nerwowo chorych w Hinterbruehl pod Wiedniem.

Zaprosili mnie na kolację do swojego domku z przepięknym widokiem na zakole Dunaju i cały wieczór opowiadali świńskie kawały. Na każdą próbę skierowania rozmowy na pasjonujący mnie temat Rity, odpowiadali: 'nie czas na dyskusję - za mało jeszcze rozumiesz', albo 'dała ci Bozia oczęta i rozum, to korzystaj z nich'.

I korzystałem. Miałem przecież prawie tak nieograniczoną wolność wyboru zajęć i terapii, jak i pacjenci.

Inteligencji Rity, jej spostrzegawczości, intuicji i znajomości psychologii mógłby pozazdrościć niejeden terapeuta. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego jest na leczeniu, zamiast zmienić zakon i wsłuchując się w aplauz przełożonych, zajmować się sierotami w ochronce.


W kwietniu zostałem zaproszony przez bardzo daleką krewną, której nigdy nie widziałem, na ślub jej córki, do Rzymu. Zaproszenie było właściwie tylko 'pro forma'. Na dodatek wcale nie nęciła mnie perspektywa wielogodzinnej jazdy samochodem, tylko po to, aby nieznanej kobiecie złożyć życzenia 'na nowej drodze życia'. Podczas kolacji wspomniałem mimochodem o tym zaproszeniu.

- Z kim jedziesz ? - zapytała Barbra.

- Jeszcze nie wiem, czy w ogóle pojadę, a jeśli już to sam. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nie musiałem wcale odpowiadać, dobrze wiedzieli, że nie jestem z nikim związany. Zapewne byłem pilniej obserwowany niż inni pacjenci, a moje życie osobiste nie kryło najmniejszych tajemnic.

- Przydałoby ci się kilka dni wolnego. A może zabrałbyś ze sobą kogoś do towarzystwa? - Jakby od niechcenia zapytała Barbra.

- Chętnie. - Odpowiedziałem natychmiast, wyobrażając sobie, że to Barbra ma mi towarzyszyć.

- To weź ze sobą Ritę, ona zapewne marzy o zobaczeniu Rzymu i papieża... - Zupełnie zaskoczyła mnie tą propozycją.

- Przecież nie wolno nam wchodzić w bliższe interakcje z chorymi.- Zaoponowałem.

- Nam? Kogo masz na myśli? 'Ty' na pewno nie będziesz 'my' tak długo, jak długo będziesz cytował te bzdurne 'anonimowe autorytety'. - Najwyraźniej Georg żartował sobie ze mnie.- To kiedy zaprosisz 'pingwina' na wycieczkę: przed czy po śniadaniu? - Teraz, wypowiadając tę presupozycję, nie krył już nawet uśmiechu, a ja nadal nie byłem przekonany, czy kpi, czy mówi poważnie.

I nie wiedzieć czemu, zabrałem ze sobą 'pingwina' do Rzymu.


-------


Mimo, że Rita urodziła się w małej górskiej wiosce i nigdy nie wyściubiła nosa poza Austrię, okazała się znakomitą przewodniczką po skarbach Wiecznego Miasta. Nie tylko znała historię i sztukę, ale potrafiła również pasjonująco przekazać tę wiedzę.

Widziałem, jak jest bezgranicznie szczęśliwa, mogąc obejrzeć w naturze to, co znała tylko z rycin w podręcznikach. Jednocześnie jednak, gdy chodziło o sprawy codzienne i dla przeciętnego człowieka naturalne (jak jazda tramwajem lub kupno lodów), czułem się jak przewodnik oprowadzający przybysza z innej planety lub niewidomego. Musiałem cały czas trzymać ją za rękę, bo nie potrafiła nawet przejść przez jezdnię.

Nie miała zielonego pojęcia, co ile kosztuje. Umiała natomiast cieszyć się każdym drobiazgiem i najmniejszą duperelką. To co dla mnie było oczywiste, Ricie jawiło się wielkim odkryciem. Tryskała radością, gdy po raz pierwszy w życiu jadła Hot-Doga.

Złapałem się na tym, że zaczynam patrzyć na świat oczami długoletniego skazańca niedawno zwolnionego z więzienia. Codzienne życie stawało się barwne i fascynujące...

Zdarłem zelówki, ale dzielnie dotrzymywałem Ricie towarzystwa w szaleńczym tempie pochłaniania zabytków, sal muzealnych, widoków i pomniejszych ruin.

Ślub kuzynki, stał się tylko małoznaczącym epizodem Rzymskiej wyprawy.

Mieliśmy spędzić w Rzymie tylko trzy dni, ale po trzech dniach tyle skarbów kultury zostało jeszcze nieobejrzanych i na stopach wiele wolnych miejsc na pęcherze...

Zostaliśmy dwa dni dłużej, abym w niedzielę mógł sprawić jej w prezencie niespodziankę - udział w audiencji generalnej.

To była jedna z ważniejszych chwil mojego życia.. Roześmiałem się wtedy głośno, bo uprzytomniłem sobie komizm tej niezwykłej sytuacji. Ja - zajadły ateista - trzymam w objęciach rozpromienioną zakonnicę zapatrzoną w okno z papieżem na placu św. Piotra w Rzymie.

Wieczorem ostatniego dnia wybraliśmy się na pożegnalny spacer. Gdy usiedliśmy na ławce na Campo de'Fiori, Rita rozpłakała się. Bezgłośnie z otwartych oczu wypływały jej łzy, skapując na ogromne piersi w nieśmiertelnym czarnym golfie.

Towarzyszyłem milcząc, dając jej czas na płacz i co kilka minut podsuwając suche chusteczki. Po godzinie miałem już dość tego siedzenia w ciszy na twardej ławce i podszedłem do pomnika na środku placu.

Giordano Bruno! Pomnik człowieka, który dał się zabić za przekonania. Klasyczny przykład, jak niebezpieczne dla życia mogą być własne poglądy.

Znów usiadłem obok przygotowany, że prawdopodobnie przyjdzie mi na tym placu doczekać świtu. Rita nadal płakała. Jej golf był już zupełnie mokry.

Jednak, gdy zaczął padać deszcz, nie wytrzymałem. Po prostu wziąłem ją za rękę i powiedziałem, że pora na małe 'conieco', bo ja jestem już bardzo głodny.

Bez sprzeciwu wstała i poszliśmy do restauracji, w której gitarzysta grał najsłynniejsze włoskie przeboje. Dobrze zrobiła jej ta muzyka, bo gdy z apetytem zjadła słynny rzymski kotlet z jagnięcia i opowiedziała mi zupełnie rzeczowo o swoim problemie.

- Czasami nachodzą mnie takie chwile przygnębienia, że nie potrafię się powstrzymać od płaczu. Wtedy nie jestem w stanie nic robić, nawet myśleć, tylko płakać... I to trwa zazwyczaj kilka dni... Dlatego matka przełożona dała mi urlop i wysłała na leczenie, bo już nie mogła dłużej znieść moich łez... Dziś po raz pierwszy płakałam tak krótko - tylko dwie godziny... Przy tobie 'błaźnie', nie potrafiłam się skupić. - Zakończyła z uśmiechem, jakby to miały być przeprosiny.

Drogę powrotną do Austrii przegadaliśmy, przeplatając poważne tematy kretyńskimi żartami. Rita opowiadała o swoim trudnym dzieciństwie; o rodzicach i rodzeństwie; o narzeczonym, którego zostawiła, gdy odczuła powołanie do stanu zakonnego; o sierocińcu przyklasztornym; o niezwykle silnym popędzie płciowym, który często nie pozwala jej zasnąć. Ja natomiast wznosiłem głośno 'błagalne modlitwy' do św. Antoniego, by znalazł dla niej sprawnego kochanka, który by nie tylko ją przedziurkował, ale także wynagrodził wieloletni celibat.

W wyśmienitych humorach dotarliśmy późnym wieczorem 'do domu', czyli do 'wariatkowa'.

Jeszcze tej samej nocy zdałem Barbarze i Georgowi szczegółowe sprawozdanie z przebiegu wycieczki.


-------


Tak jak w starym kawale o profesorze, który setny raz wykładając teorię względności Einsteina wreszcie ją zrozumiał, tak i ja, opowiadając historię tych pięciu dni w Rzymie - przeżyłem olśnienie.


Z zachowań Rity, z luźno rzucanych wypowiedzi (na które nie zwracałem wcześniej uwagi), z drobiazgów i nic nie znaczących gestów - powstawała jedna spójna całość. Jakbym układając nieznane puzzle, nagle rozpoznał obrazek zupełnie różny od tego, który sobie wyobrażałem wcześniej.

Gdy przedstawiłem swoje 'odkrycie', nastała martwa cisza. Nie wiedziałem jeszcze, co oznacza to milczenie. Równie dobrze mogło być zwiastunem żartów i prześmiewek. Patrzyli na mnie w skupieniu, jakbym był stworem z innej planety. Georg nagle wstał bez słowa i gdzieś wyszedł. Oczekiwałem najgorszych kpin.

- To na specjalne okazje. - Rzekł stawiając na stole omszałą butelkę, przyniesioną z piwnicy. A więc miałem rację. Dostrzegłem prawdę.

- Chyba powinienem wam teraz podziękować za to, że zmusiliście mnie do myślenia, nie dając gotowego rozwiązania. Ciekawi mnie jednak, ile czasu wy potrzebowaliście na zrozumienie tego, co mnie zajęło ponad dwa miesiące. - Zapytałem jak zawodnik biegu przełajowego, który właśnie dotarł do mety.

- Barbra potrzebowała niecałe 30 minut. - Powiedział Georg z uśmiechem. - Ale ona jest kobietą...

- Chyba upiję się z rozpaczy...- Byłem zdruzgotany.

- Nie przejmuj się. Nie jest tak źle jak myślisz. Mieścisz się w peletonie. Rita jeszcze tego nie odkryła. - Pocieszyła mnie Barbra.

- To kiedy jej o tym powiecie? - W swej naiwności chciałem biec do Rity, aby jej wyłuszczyć swoją teorię.

- Nigdy! - Georg, twardo osadził mnie w wiklinowym fotelu.- Nie rozumiesz jeszcze, że ona sama musi dojrzeć do twojego wniosku!

- To wypijmy za to, aby nastąpiło to możliwie szybko. - Zaproponowałem.

- Nie martw się. To już niedługo. W końcu odwaliłeś kawał dobrej roboty. - powiedziała Barbra.

- Jak to? - Nie bardzo rozumiałem co ma na myśli.

- A po co wysłałam was razem do Rzymu?

- Jak to? - Czułem jak się czerwienię i zaczynam jąkać. - To-to-to wszystko było ukartowane?

- Nazwij to, jak ci się żywnie podoba. Mnie jest wszystko jedno, czy będzie to dla ciebie 'cipstwo', 'chciejstwo' czy 'pomagactwo'... Dla NAS liczy się tylko wynik i aby go uzyskać często cel uświęca środki. Nie wszystko można osiągnąć bez manipulacji. Hipnoza to też manipulacja. Wino to też 'manipulowany' sok winogronowy, a o ile lepsze od soku... Twoje zdrowie, terapeuto! - Odparowała Barbra.

- Dziękuję. - Wypiłem jednym haustem. - Jednak opowiedz, jak ty do tego doszedłeś. - Zwróciłem się do Georga. - U Barbry była to zapewne 'kobieca intuicja', ale bardzo chcę wiedzieć, jak przebiegał twój tok myślenia.

I tu dopiero czekała mnie prawdziwa nagroda. Niestety nie da się przelać na papier tego popisu sztuki aktorskiej. Znakami przystankowymi nie można zastąpić intonacji głosu, mimiki twarzy, gestów i całej niewerbalnej części przekazu. Nawet kamera nie jest w stanie tego zapisać. Pozostaną one tylko w moich wspomnieniach, wraz ze smakiem wina, chrzęstem wiklinowego fotela i zapachem wilgotnego ogrodu.


Czwarte Prawo Namtesa czyli prawo pełnej menażki.


- Osoby, kontakty, związki, sytuacje stają się dopiero wtedy w pełni satysfakcjonujące jeśli zapewniają pokrycie pełnej palety uczuć. - Rozpoczął monolog Georg. - W przypadku niedosytu jednego z 'kolorytów' emocji występuje deficyt, nieuświadomiona potrzeba popychająca nas w kierunku zaspokojenia zaniedbanego stanu uczuciowego. Działania, podejmowane w takich sytuacjach, wydają się czasami 'na pierwszy rzut oka' całkiem irracjonalne.

Już Arystoteles zauważył, że: "natura abhorret vacuum". Przyroda nie znosi pustki i każda wolna przestrzeń zostaje zapełniona. Wyjaśnię ci tę oczywistą prawdę przykładem z życia.

Moja matka przynosiła do domu, ze stołówki fabrycznej, obiady w menażkach. Komplet składał się z czterech aluminiowych pojemników takiej samej średnicy, lecz różnej głębokości. Ustawiało się je, jeden nad drugim, i spinało pałąkiem umożliwiającym ich transport bez utraty zawartości.

Największy, dolny garnek, przeznaczony był na zupę. Na nim stawiało się mniejszy, z kotletem i ziemniakami. Trzeci zawierał zazwyczaj warzywa lub surówkę. W ostatnim, górnym, znajdował się kompot, budyń lub jakiś inny deser.

Bywały lepsze i gorsze obiady. Ale niezależnie od tego, z ilu dań składał się obiad, wszystkie cztery pojemniki zawsze coś zawierały, choćby same ziemniaki, kromkę chleba lub pojedynczy cukierek. Również najskromniejsze i postne obiady były tak podzielone, aby żaden z pojemników nie był pusty i zawierał inny rodzaj żywności. Nigdy również nie zdarzyło się, aby w dwóch pojemnikach było to samo danie.

Nie tylko moja matka nosiła do domu obiady ze stołówki fabrycznej. Kobiety pracujące w innych zakładach też tak robiły. W innych stołówkach kucharki też nakładały do menażek obiady dla rodzin pracowników. I wszędzie tak samo dzielono potrawy, aby żadna menażka nie wracała do domu pusta.

A oto przykład możliwych potraw, jakimi 'standardowy' mąż napełnia menażki żony, aby umożliwić poprawne funkcjonowanie związku małżeńskiego:

1. Zupa, czyli podstawa ilościowa, to zaspokojenie potrzeb ekonomicznych - stworzenie domu, praca zawodowa, ciuchy i forsa.

2. Mięsko z ziemniaczkami, czyli białko i kalorie - to zaspokojenie poczucia bezpieczeństwa poprzez okazywanie męstwa, równowagi psychicznej, spokoju, a także samczej siły, chociażby poprzez pomoc w ciężkich pracach domowych..

3. Warzywa, czyli witaminki - to zaspokojenie pragnień seksualnych i potrzeby poczucia kobiecości, czyli związek erotyczny.

4. Deserek, a więc trochę słodyczy - to zaspokojenie potrzeb uczuciowych, miłość romantyczna i wszystko co się z nią łączy, jak wakacje ma Hawajach lub urlop pod gruszą; filharmonia lub dancing , a także bukiecik fiołków przyniesiony bez okazji.

Podobnie, ale tylko na pierwszy rzut oka, ojciec musi zaspokoić potrzeby córki. Ale lepiej będzie jak o tych potrzebach opowie ci Barbra.


-------


Wspomnienia Barbry:

- Miałam wspaniałego ojca i zapewne dlatego, już po pierwszej rozmowie z Ritą, potrafiłam dostrzec deficyty z jej dzieciństwa. Ale wpierw opowiem ci o moim ojcu.

Po pierwsze. Zaspokajał mi poczucie bezpieczeństwa. To jest podstawowa i najważniejsza rola ojca. Dziecko musi mieć możliwość rozwijania się bez strachu. Zawsze czułam się bezpiecznie przy jego boku. Chronił mnie przed niebezpieczeństwami świata zewnętrznego, przed złymi ludźmi, przed atakującym gąsiorem, przed szczekającym psem. Także stworzenie systemu zakazów i nakazów, czyli klarowne zdefiniowanie co jest dobre, a co złe, ułatwiało mi oswojenie się z ewentualnym niebezpieczeństwem. To była zapobiegliwość, a nie ograniczanie wolności.

Zaspokojenie potrzeb identyfikacyjnych. Jest według mnie drugą co do ważności rolą ojca. On zawsze traktował mnie poważne, zawsze miał czas, aby uważnie wysłuchać. Nigdy nie kpił z moich smutków i problemów. Zdarzało się, że był bardzo zajęty. Jednak nigdy nie usłyszałam 'teraz nie mam czasu'. Bardzo często przeszkadzałam mu w pracy tylko po to, aby potwierdził, że ma dla mnie czas. Kilka sekund wystarczało, abym miała świadomość, że jestem dla niego bardzo ważna, to dawało mi poczucie własnej wartości. Dzięki temu stał się też moim autorytetem i ideałem przyszłego męża - jego pierwowzorem.

Trzecią niezwykle ważną rolą było zaspokojenie moich potrzeb fizycznych. Kontakt cielesny. Gdy siedziałam mu na kolanach i mierzwiłam jego brodę, czułam się jak księżniczka z bajki 'piękna i bestia'. Choć wydawał mi się przeraźliwie wielki, ja się go nie bałam. Nazywałam to 'oswajaniem niedźwiedzia'. Kontakt fizyczny to były także zabawy w berka, siatkówka i spacery za rękę.

I wreszcie deser. Zaspokojenie potrzeb romantycznych i intelektualnych. On rozbudził moją fantazję bajkami opowiadanymi na dobranoc. On rozwinął moje zainteresowania starożytnością. On zbudował w ogrodzie miniaturę piramidy Cheopsa, w której wnętrzu czytałam o Nefretete, żonie Amenhotepa IV. On pokazał mi przez lunetę kratery na Księżycu i skrzydło motyla pod mikroskopem. Matka mnie urodziła, ale ojciec mnie stworzył. I tego nikt mi nie jest w stanie zabrać...


-------


- Matka Rity to uległa kobiecina. - Georg przejął pałeczkę monologu - Typowa 'Matka Polka'. Starała się jak mogła pięciorgu potomstwa stworzyć najlepsze warunki życia.

Ojciec to samiec z klasycznym wprost 'zespołem Otella', urządzający sceny zazdrości, połączone z przemocą fizyczną. Na przemian tłukł żonę i umizgiwał się do niej; albo korzystając z 'praw małżeńskich' płodził następne dzieci. Rita była produktem takiej przemocy fizycznej.

Wczesny okres dzieciństwa to sprzeczność emocji przeżywanych w stosunku do ojca, nieobliczalnego awanturnika, jednocześnie kochającego ponad wszystko swą córkę jedynaczkę.

Zdesperowana, którąś z kolei nocną awanturą, Rita w wieku 7-miu lat staje w obronie matki i ... - Georg zawiesił głos, aby zwiększyć wrażenie - ze zdziwieniem stwierdza, że ojciec się uspokaja, nie jest w stanie uderzyć ukochanej córki. Ten schemat jest później wielokrotnie powielany. Rita przejmuje pierwszą menażkę przeznaczoną dla żony z napisem 'obrona potomstwa przed samczą gwałtownością'.

Po jednej ze scen zrozumiałam, że nie założę rodziny. - Powiedziała mi Rita.

W wieku szkolnym zachowany zostaje codzienny kontakt, łączący serdecznymi więzami uczuciowymi ojca z córką. Zapewnione jest poczucie bezpieczeństwa przed zagrożeniami świata zewnętrznego, jakie zazwyczaj daje samiec. Jednocześnie między nią a ojcem zostaje nawiązany silniejszy kontakt emocjonalny niż między ojcem a matką, schodzącą na drugi plan. To z Ritą ojciec planuje budżet domowy, z nią ustala, komu trzeba kupić buty, ile świń sprzedać, które pole przeznaczyć pod kukurydzę. Rozpiera ją duma, gdy w czasie kontroli fiskusa okazuje się, że w prowadzonych przez nią rozliczeniach urzędnik nie znajduje nawet jednego błędu. Błędem jest tylko to, że stała się wspólnikiem finansowym. Zamieniając lalki na kalkulator wdepnęła do menażki 'partner ekonomiczny'.

W okresie dojrzewania Rita odczuwa, że naruszona jest granica erotyzmu dopuszczalna w stosunkach z ojcem. Prawdopodobnie była to tylko subiektywna obawa. Jednak to wystarczało, aby żyła w przeświadczeniu, że jeśli nie będzie się bronić, to tata wykorzysta ją jak partnerkę seksualną. Tak oto trzecia menażka 'partnerka erotyczna' pozostaje zajęta.

Pusta pozostaje ciągle menażka przeznaczona na deser - czyli garnek z napisem 'miłość romantyczna'. Nikt tutaj nie pasuje! Każdy ewentualny partner pcha się także do ról przygotowanych w innych (już zajętych przez ojca) pojemnikach.

Żaden żywy mężczyzna tu nie pasuje. Potencjalni kandydaci na mężów pragną ją kochać nie tylko romantycznie, ale chcą zapewniać bezpieczeństwo, mają potrzeby erotyczne, ofiarowują samczą gwałtowność. Cóż pozostaje? Tylko związek duchowy jest w stanie zapewnić jej czysto romantyczną miłość. "Któż jak Bóg" nie nadaje się lepiej do zapełnienia tego wolnego miejsca?

Zakochałam się w Panu Bogu. - Tymi słowami wspomina swoją decyzję wstąpienia do zakonu.

Klasztor staje się ucieczką od powielenia schematu dzieciństwa i jedynym wyjściem z sytuacji. Idzie do klasztoru w którym zamiast "dzień dobry" siostry witają się zawołaniem "Któż jak Bóg".

Jedynie Jezus mógł dać 'czystą' miłość, bez pozostałych cech partnerstwa. On nie jest w stanie wepchnąć się do innych menażek. Staje się jedynie pozornym dopełnieniem szczęścia, ponieważ zajmuje wolne miejsce, nie dając jedności i spójności uczuciowej. Pozornym, ponieważ, silny popęd seksualny, pozostał tylko wparty. Rita wpada w ślepą uliczkę myląc powołanie z potrzebą miłości pozbawionej seksu. Objawą jest przesadna 'obrona czci' poprzez ciągłą kontrolę ubioru, strach przed nagością, ukrywanie atrybutów kobiecości.

Ten długotrwały stan powoduje, że Rita zaczyna tęsknić za jakimkolwiek, choćby kretyńskim, rozwiązaniem umożliwiającym 'zachować twarz'. Wprost z ulgą przyjmuje wiadomość o wykrytym u niej raku piersi i prawdopodobieństwie niedługiego zejścia z tego świata w 'chwale i habicie'. Nawet śmierć wydaje się jej wybawieniem ze ślepej uliczki. Nigdy nie zerwie ślubów, bo uważałaby się za zdrajczynię i pogardzała swoją słabością. A ona musi być silna! 'Bycia silną' uczyła się przez całe dzieciństwo i młodość. Jednak rak okazuje się łagodny i kolejne rozwiązanie 'diabli wzięli'.

Powstała sytuacja prowadzi do psychicznego rozdarcie. Następuje jednocześnie nieprawdopodobne wprost uodpornienie na ból fizyczny. Rita jest w stanie znieść resekcję zęba bez środków znieczulających.

W końcu i ona wypowiada znamienne zdanie: Potrzebuję wyjść z siebie.

Ma 'powyżej uszu' ograniczeń, w których przyszło jej żyć.

Przez wiele lat po przyjęciu ślubów 'nieodwołalnych', moczy łzami poduszkę. Sytuacja staje się niezręczna nawet dla 'dyrekcji' zakonu. Proponują jej unieważnienie ślubów. Rita nie godzi się. Mocno wierzy, że to stan przejściowy. Bierze tylko roczny urlop, aby rzucić się w wir pracy społecznej, w nadziei powrotu do równowagi psychicznej.

Tu niezwykle ważną część pracy terapeutycznej, odwaliła jej przełożona zabraniając Ricie, podczas urlopu, nosić strój zakonny, będący symbolem złożonej przysięgi.

Żeby mieć swoją tożsamość - nie potrzeba stroju. - próbowała Rita wytłumaczyć światu i sobie cywilne ciuchy. 'By mieć tożsamość nie potrzeba przysięgi' - od razu sparafrazowałem w myśli tę jej wypowiedź.

Gdy 'w cywilu' odwiedziła swoją bratową, ta w swej bezpośredniości wykrzyknęła: 'teraz wiem, że za rok przyjedziesz do mnie z chłopem'. Rita tak była rozbawiona 'głupotą' powinowatej, że wielokrotnie cytowała tę wypowiedź. Ja natomiast uważam, że to jej podświadomość domagała się ciągłego powtarzania słów, które 'świadomy umysł' sklasyfikował jako bzdurę i bluźnierstwo.

Po roku udaje się jej doprowadzić do ładu emocjonalny związek z ojcem. Przestaje uzurpować sobie wreszcie rolę potencjalnej kochanki, którą najprawdopodobniej sobie sama narzuciła, a przechodzi do partnerskiego układu. Decyduje się nawet na bezpośrednią konfrontację słowną z ojcem. Ze zdziwieniem stwierdza, że zamiast odrzucenia otrzymuje od ojca podziw i uznanie.

I najważniejsze: po wielu, wielu latach przytula się do ojca nareszcie bez poczucia zagrożenia. Odblokowując tym samym menażkę z napisem 'zależność erotyczna'

- To wszystko - zakończył Georg. A ja nadal czekałem na błyskotliwą pointę...

- Przypominam sobie, jak przed tygodniem Rita mi powiedziała: 'Jestem otwarta na swój rozum', jakby chcąc mi przekazać: 'Znajdę kiedyś rozwiązanie, wierzę że ono istnieje, chcę w to wierzyć...'

- Ona w to wierzy, a ja to już wiem, że niedługo znajdzie. Dlatego 'wysłaliśmy was' do Rzymu, aby zobaczyła ukochaną Kaplicę Sykstyńską, papieża, ogrody Watykanu. Aby poczuła jak ją obejmujesz ramieniem, bo jest jej chłodno, gdy wracacie z wieczornego spaceru. - Barbra musiała jednak wbić we mnie jeszcze jedną szpileczkę.. - Ona musiała dostrzec Boga poza klasztorem. Już niedługo nadejdzie 'stan refleksji' pozwalający na zweryfikowanie zawartości pozostałych garnuszków. Czuję to swoją babską intuicją.

- Miejsce Boga jest w menażce z napisem WIARA, a nie MAŁŻONEK. - dodał Georg i to miała być pointa.

- Zapewne zdarzyła się wam także historia odwrotna: gdy jakiś mąż uzurpował sobie rolę boga. - zapytałem natychmiast.

- Tak, to też ciekawa, choć długa historia i nie należy jej popsuć streszczaniem, a zaraz będzie świtać. Chodźmy wreszcie spać. Jeszcze niejeden wieczór przed nami.. - Definitywnie zakończyła rozmowę Barbra.


-------


Miesiąc później Rita napisała podanie z prośbą o przejście do stanu świeckiego - po 15 latach służby w zakonie. Nie robili jej najmniejszych trudności. Po kilku tygodniach była już 'po tej stronie furty'...

Warszawa 1998-08-31.


Rita skończyła studia teologiczne i uczy religii w świeckiej szkole. Stany płaczu na razie się nie powtórzyły. Nadal jest głęboko wierzącą i praktykującą katoliczką, tyle że teraz 'chwali imię Pana' w cywilnych ciuchach.


Wiedeń 2003-07-23


 powrót

Andrzej Setman