POTWÓR

"Tak... chcę kochać" - fragment


- Nie tak szybko, pośpiech jest jedynie domeną plemników. - Rozsiadłem się wygodnie w fotelu szykując się do dłuższego wykładu jaki zamierzałem jej palnąć. - Zanim ci wyjaśnię swój pogląd na autostradę rozczarowań i pokażę wąską ścieżkę prowadzącą do szczęścia chcę się od ciebie dowiedzieć o czym marzysz?

- No tak jak już mówiłam. - Obruszyła się jakby odpędzała uprzykrzona muchę.

- No to powtórz. Chętnie wysłucham jeszcze raz? - Nie dałem za wygraną.

- No, ja chcę być szczęśliwa.

- Super! - Ucieszyłem się jak nagi Archimedes. - Przyjmijmy, że to osiągniesz, to w jaki sposób stwierdzisz, że jesteś szczęśliwa?

- No, poczuję to... Przecież to jasne.

- Może dla ciebie tak, ale nie dla mnie. Co takiego się wydarzy, że nie będziesz w stanie, zaprzeczyć, że osiągnęłaś stan, który ty nazywasz szczęściem.

- No jak to? Będę to odczuwać... - Upierała się zdezorientowana.

- Czyli wystarczy, abyś zażyła dawkę lub paliła trawkę, by osiągnąć swój cel? A może LSD, grzybki psylocybki, konopie albo alkohol? Zajrzyj na www.poprawiaczenastroju.pl tam na pewno znajdziesz coś odpowiedniego dla siebie?

- Ale ja nie chcę przez kilka godzin czuć się szczęśliwa, ja chcę na zawsze.

- No to nie przerywaj ćpania! Zaczynaj od działeczki jeszcze przed porannym sikaniem.

- Ale ja tak nie chcę!

- A jak chcesz? Może wolisz inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny?

- Nie chcę Prozaku! - Najwyraźniej była nieźle zorientowana w psychotropach. - Ja chcę normalnie, tak jak inni ludzie!

- Czyli jak kto? Jak Kowalski czy jak Malinowski?

- Chcę żyć w poczuciu bezpieczeństwa, tak jak każdy przeciętny człowiek!

- Stop moja panno! W taki gips to ja się nie dam zabetonować! "Przeciętny człowiek" po pierwsze nie istnieje, a po drugie nie jest on szczęśliwy na trzeźwo. Szczęście, to jest luksus na który nie każdego stać. Aby je zdobyć potrzeba odwagi i determinacji lub pracy i nauki.

- No to naucz mnie tego. - Zaczęła błagać jak żebrak z Bombaju.

- A masz czas? - Zapytałem jak kanar w tramwaju o bilet.

- Tak, do siedemnastej, jeszcze dwie godziny. Muszę zdążyć na pociąg.

- Genialne. - Parsknąłem śmiechem, jak kobyłka Piłsudzkiego wąchająca tabakierę. - Na to by osiągnąć stan nirwany mnisi buddyjscy latami medytują od świtu do zmierzchu, a ty chcesz w 120 minut? Dobra jesteś!

- Przestań sobie kpić za mnie, bo nie po to tu przyszłam. - Wściekła się nie na żarty, w pełni świadoma tego po co przyjechała taki kawał drogi.

- A po co tu przyszłaś? Po to by kpić sobie ze mnie? Hola droga panno! Nie tędy droga! Nikt ci nie każe być szczęśliwą. Nikomu twoje szczęście nie jest potrzebne do szczęścia. Nie po to państwo płaciło za twoje wykształcenie, abyś ty była szczęśliwa, a po to abyś harowała jak wół i płaciła coraz wyższe podatki za które rząd będzie żył dostatnio, a szkolnictwo rosło w siłę. Państwu nie są potrzebni szczęśliwi obywatele. Wprost przeciwnie. Potrzebni są tacy, którym się wydaje, że kupno telewizora, lodówki, komputera, roweru, motocykla, pralki, samochodu i domku da im upragniony stan szczęśliwości. Przydatni są tacy, którzy realizują swoje plany konsekwentnie dążąc do coraz droższych dóbr konsumpcyjnych: markowych ciuchów, luksusowych pojazdów, modnych kurortów. Przyjrzyj się tym 'normalnym ludziom' goniącym za pozorami i oczekującymi że nowy samochód ich uszczęśliwi. Tak! Uszczęśliwia na tydzień lub miesiąc, ale nie na stałe. Staliśmy się cywilizacja braku czasu, bo bogiem są pieniądze i na szczęście nie ma już wolnej chwili nawet na myślenie. - Zakończyłem dezorientująco.

- To co ja mam zrobić, jeśli chcę być szczęśliwa? - Jej złość zamieniła się w równie silną konfuzję.

- Ćpać lub pójść spacerkiem do studni jak radził Mały Książę.

- Nie rozumiem!

- Nie dam ci szczęścia, bo szczęścia nie da się dać, ale mogę ci dać cos innego.

- Co?

- Mapę. Mogę pokazać jedną z dróg.

- Proszę jaśniej.

- OK. Skoro wolisz jaśniej to powiedz mi o czym marzyłaś, gdy byłaś dzieckiem? Kim chciałaś być, gdy dorośniesz?

- Chciałam być aktorką.

- Zostałaś?

- Nie...

- Czy to, że nie zostałaś aktorką uniemożliwia ci bycie szczęśliwą.

- Myślę, że nie, bo zapewne nie byłabym kiepską...

- Stop! Nie pytałem jaką byłabyś aktorką! - Zmieniłem ton na szept, aby zaznaczyć, że mam cos ważnego do powiedzenia. - Znów zrobiłaś to co zawsze, zaczęłaś się tłumaczyć. Nie rób tego więcej, proszę, bo to bardzo utrudnia drogę do szczęścia. Kiedyś, jeśli będziesz bardzo zainteresowana, to wrócimy do zasadzek jakie tam czyhają na wędrowców, a teraz zajmijmy się jedynie marzeniami. Marzenia to są nasze fantazje pozwalające rozwijać wyobraźnię. Budowa mózgu umożliwia nam imaginowanie. Jednakże nie ogranicza jego kierunku. Nasze wyobrażenia mogą być upragnione i wtedy stają się marzeniami, ale możemy również wyobrażać sobie coś czego się obawiamy i wtedy stają się lękami. Od nas zazwyczaj zależy jak pokierujemy naszymi myślami. Zazwyczaj, ponieważ możliwe jest również, że kieruje nimi nieświadomość, jak choćby w przypadku snu. Tracimy kontrolę również pod wpływem środków halucynogennych lub kilku chorób, na przykład wysokiej gorączki, a nie koniecznie schizofrenii. Wrócę jednak do fantazji. Ona jest początkiem wszystkiego co nas otacza. Na samym początku jest myśl. Jeśli jej towarzyszy nadzieja, to marzenia zamieniają się w plany. Gdy człowiek ma nadzieję, że coś jest osiągalne, to zaczynam planować. Aby przejść do realizacji planu potrzebna jest jeszcze wiara, że cel jest osiągalny i istnieje szansa powodzenia. Tu pojawia się najważniejszy element całej układanki, który jest tak oczywisty, że mało kto go dostrzega. Abym uzyskał upragniony cel, efekt ma być zależny ode mnie. Jeśli jest zależny w 100% - to mam pewność jego osiągnięcia. Jeśli nie jest zależny ode mnie to nie mogę mówić o planach, a jedynie o oczekiwaniach. W większości podejmowanych działań, efekt jest uzależniony od wielu czynników. Weźmy za przykład dużego pięknie owłosionego słonia. Mam w planie złapać go i oswoić. To jest mój cel. Budując pułapkę na mamuty i czekając, aż w nią wpadnie, tworzę swoją wizję świata, który jest nierzeczywisty, bo od wielu lat to zwierzę było widywane w Polsce jedynie po dużej ilości dobrej jakości trawy. Korzystając z logiki możemy przewidzieć co się stanie. Albo będę rozczarowany, że nic nie złapałem, albo schwytanego zająca uznam za mamuta. Jasne i proste jak drut?

- Nie. Zupełnie nie rozumiem po co mi to mówisz.

- No dobra. Skoro wolisz prosto z mostu cacao na ławę, to uważam, że ty budujesz taką pułapkę na mamuta, bo nie wiesz co to jest szczęście, jak wygląda, jak pachnie, ani jaki ma kolor. Zachowujesz się jak spragniony Beduin modlący się o deszcz, który nie ma mapy, ani GPSa i nie wie, że w pobliżu jest studnia. Ty uważasz, że będziesz szczęśliwa, gdy twój partner się zmieni, a to nie jest zależne od ciebie. Jesteś jak zdychający z pragnienia turysta zbłąkany ma Saharze, modlący się o wodę, rozczarowany tym, że modły nie dają oczekiwanego efektu.

- To co ja mam zrobić? - Jej niezrozumienie osiągnęło pełnię większą od Księżyca.

- Po pierwsze zaopatrzyć się w mapy i GPSa, po drugie nie czekać na cud, bo to Sahara, a nie Medjugorie, po trzecie iść spacerkiem w kierunku studni, a nie czekać, że studnia przyjdzie do ciebie.

- Mam straszny mętlik w głowie. Powiedz wreszcie jasno, co mi radzisz?

- Radzę ci, abyś zastanowiła się, co ty - zaakcentowałem 'ty' - chcesz sama osiągnąć i na ile to jest zależne od ciebie, a nie czekała na to, że twój partner domyśli się jak cię uszczęśliwić, bo on może tego nie wiedzieć. Również inni nie są jasnowidzami i nie wiedzą czego potrzebujesz do szczęścia, bo to co jest dobre dla innych niekoniecznie będzie dobre dla ciebie, a to co jest dobre dla ciebie nie musi być dobre dla innych. Szczególnie dotkliwie przekonała się o tym moja ciocia karmiąc swego ukochanego pieska ulubionym ptasim mleczkiem. A czym ty karmisz swojego faceta?

- Jak jest w domu, to sam sobie gotuje, ja nie umiem tak dobrze jak on. - Dorzuciła kolejny element do układanki. - Ala zazwyczaj jak ja jestem, to jego nie ma. Wszystkie weekendy spędzamy osobno przez tę jego piszczałkę.

- On jest zawodowym muzykiem?

- Trudno to nazwać zawodem, skoro nie potrafi zarobić i cały dom na mojej głowie.

- Czy tak było od początku? Jak się poznaliście? - Zainteresowała mnie wreszcie jej historia.

- Na koncercie. To było spotkanie muzyków z różnych kultur. Grał tak pięknie, że mi dech zapierało, a na dodatek ruszał brwiami jak anioł skrzydłami. Zakochałam się bez pamięci. Wydawało mi się, że Boga chwyciłam za nogi, ale okazało się, że są dobrze naoliwione, bo się ześlizguję i spadam w przepaść.

- Z tego co mówisz, to wynika on nie jest Polakiem? -

- Już m polskie obywatelstwo. On przyjechał do Polski i tu został. Jest Żydem, był Żydem - poprawiła się - bo teraz przeszedł na katolicyzm.

- Po co?

- Jak to po co? To jest oczywiste, ja chcę wziąć ślub kościelny!

- A czemu ty nie zmieniłaś wiary, nie przyjęłaś jego wyznania i nie przeniosłaś się do Izraela? Czyżby nie proponował? - Zdziwiłem się, bo w moim przekonaniu miłość nie zna granic.

- Proponował, ale ja nie mogę tam mieszkać, za bardzo kocham Polskę, a poza tym nie mogłabym być żydówką. Ale teraz to już i tak jest bez znaczenia. Teraz to on już nie ma po co już tam wracać jako katolik.

- Coś mi świta... - Nagle mnie olśniło. - Czy ten twój chłopak w Izraelu był zawodowym muzykiem?

- Tak. Skończył konserwatorium.

- Czy był tam znany?

- Nawet bardzo. Dawał koncerty. Nagrał nawet płytę. - Dodała z wyraźną dumą.

- To znaczy, że jest wirtuozem, a nie muzykiem.

- I to światowej klasy. W Europie nie ma sobie równego. Poza Izraelem żyje tylko jeden który może się z nim równać w Nowym Jorku.

- A teraz gra do kotleta i po weselach?

- Czasami bierze udział w jakichś festiwalach, ale to tak samo marne grosze jak gra na ulicy. Lepiej żeby wziął się za jakąś uczciwą i stałą pracę.

- Jaką? - Nie potrafiłem ukryć zdziwienia jej podejściem, które zaskakiwało mnie jak śnieg w lipcu.

- No właśnie on nie bardo się nadaje do pracy. Nie sprawdził się nawet jako ochroniarz i stróż nocny. I tu jest problem, bo on nic nie umie poza graniem i gotowaniem koszernych potraw, ale w moim mieście nie ma żydowskiej restauracji, a zapewne i tak by go nie przyjęli, bo jest katolikiem. Praktycznie to ja go utrzymuję, a ja tak nie chcę. Ja już nie chcę harować jak wół za dwoje.

- A jak ty chcesz?

- Ja chcę, aby codziennie wracał po pracy o 17, raz w miesiącu przyniósł normalna pensję, a w weekendy mnie poświęcał wolny czas. Inaczej to ja się nie zgodzę na żaden ślub!

- A ile tego wolnego czasu miałby przeznaczyć na swoje hobby, grania na klarnecie?

- Najwyżej 2 razy w tygodniu po 2 godziny. - Odparła pewna swojej racji i przepełniona świetlistą wizją szczęścia.

Włos mi stanął dęba w gardle, ale udało mi się przełknąć ślinę i nie zakrztusić.

- Na razie żyjecie z twojej pensji. Rozumiem, że nie jest ona zbyt wysoka i jest wam bardzo ciężko. - Udałem empatię. - A co ty właściwie robisz zawodowo?

- Jestem pedagogiem, nauczycielką nauczania początkowego w klasach 1-4. - Odparła dumnie jakby wygrała Festiwal Kształcenia Przyszłych Pokoleń Szczęśliwych Ludzi.

- Super! Genialne!- Zachwycałem się otwarcie. - Fascynująca historia! Kiedyś napiszę scenariusz jak małorolna chłopka z małopolski awansowała na wiejską nauczycielkę i poznała światowej sławy wirtuoza zakochanego w jej urodzie, bo przecież nie w rozumie, a następnie chcąc by Żydek poznał co to jest szczęście zaoferowała mu uczciwą pracę w oborze z nierogacizną. To będzie bestseller o tym do czego może niewiernego doprowadzić miłość do Matki Polki. Dużo lepsze nawet niż "Błękitny Anioł" z Marleną Ditrich!

- Jesteś potwór, a nie coach! - Zerwała się purpurowa ze złości. - Teraz już wiem, że te podziękowania na swojej stronie, to sam sobie wymyśliłeś!

- Prawda, że ładne? Cieszę się, że tobie też się podobały! - Uśmiechnąłem się ukazując wszystkie amalgamatowe plomby. - Przyjmij proszę w podzięce za tę fascynującą historię moja książkę... Oczywiście czytać jej nie musisz, ale możesz ją użyć jako podstawkę pod garnek z koszernym cymesem.

Wpisałem na stronie tytułowej dedykację "Księżniczce, aby kiedyś stała się człowiekiem (z pasją)".

- Tak właśnie zrobię! - Rzuciła mi w twarz, jakby chciała mnie opluć, ale książkę wzięła.

Nie zdążyłam odprowadzić do drzwi. Sama znalazła właściwą drogę.


Po dwóch dniach dostałem niespodziewanego e-maila...


Witaj Andrzeju!


DZIĘKUJĘ!!!

Właśnie weszłam do domu po dłuuuższej podróży pociągiem - 180 min opóźnienia!!!

Miałam czas dokończyć czytać Twoją książkę "Nie...chcę żyć" :-)


DZIĘKUJĘ!!!

Książka jest REWELACYJNA!FASCYNUJĄCA!FENOMENALNA!WSPANIAŁA!!!!

To do mnie i o mnie!


DZIĘKUJĘ!!!

Czytając przeżyłam iluminację i pewna żarówka zaświeciła mi się w głowie - JUŻ WIEM!!!


DZIĘKUJĘ!!!

Za podarowanie książki w formie książkowej :-)

Bo choć umiem czytać z komputera to jednak wolę mieć książkę w ręce.

Jeszcze raz się za nią zabiorę i pozakreślam najważniejsze dla mnie fragmenty


DZIĘKUJĘ!!!

To jest dzień zmian.

Zakończył się pewien fascynujący etap w moim życiu i rozpoczyna się inny,nieznany.

Na pewno nie będzie łatwy, będzie wymagał ode mnie dużo trzeźwiejszego spojrzenia na rzeczywistość niż do tej pory.

Aby zachować równowagę będę musiała zrezygnować z pewnych rzeczy i zacząć twardo stąpać po ziemi...


DZIĘKUJĘ!!!

Że zechciałeś mnie przyjąć, miałeś dla mnie czas i cierpliwość (do mnie:-)) i serce!


DZIĘKUJĘ!!!

Więcej już dzisiaj z siebie nie wycisnę...


POZDRAWIAM!

(powoli wychodząca z roli księżniczki)


A.H.


P.S. I wiesz co? Nie jesteś jednak potworem:-) No może trochę... :-) Ale przecież potwór może też być dobry no i na pewno potrzebny:-) OK. Jeszcze się droczę:-)To dlatego, że jest już późno. Od dziś KONIEC ERY POTWORA :-) !!!!!!


P.S.2 Dzisiaj (no właściwie wczoraj - w piątek) udało mi się trzy, a nawet cztery razy powiedzieć mojemu narzeczonemu odpowiedni komplement :-)

Nie, nie chwalę się tym tylko tak przy okazji piszę ;-)


Sobota, 11 lipca 2009 03:16


 powrót

Andrzej Setman